But suddenly, hands grab you. Nails dig into your skin. Your robe is ripped from you, your skin is exposed and you are thrown into a pit by your brothers. You beg for help, unsure whether you will live or die. Maybe, in fear, you cry out for your father; maybe you call to God. Does anyone answer? In an instant, your life is torn from you: in an instant you realize that what you thought was sacred and safe was a lie. In shock, you are sold to strangers and taken to a new land where you come to know a profound loneliness without family, friends, or common language. Imagine. How dark was it in Joseph’s prison? How many four-letter words might he have used when he thought of his brothers and the atrocity they committed? Can you imagine the literal blood, sweat and tears that it cost him to emerge from his cell as a functional, coherent, sane human being?
Joseph is one of the most famous figures in the Torah, known as a dream-interpreter for Pharaoh and Jacob’s favored son. His story is well-known in part for its tragedy and in part for Joseph’s ultimate triumph over his misfortune with the help of the Divine. This week’s parashah focuses in on this arc of justice, showcasing Joseph’s rise to being Pharaoh’s right-hand man and the comeuppance of his brothers, who finally show remorse. What the parashah also sheds light on, though, is Joseph’s fragility and humanity. Past his role in rescuing Egypt from famine, past his survival and reunification with his family, we see Joseph in this parashah for who he is on the most basic level: a human being who, like many of us, carries a secret pain with him wherever he goes. This pain casts shadows through his entire world, and though he tries to run from it, when he is ultimately forced to face the truth of his past, it is so overwhelming that he weeps.
Yes, we read in this parashah about Joseph’s incredible successes in his work for Pharaoh. Now a rich man, he throws himself into Egyptian life, eating in the Egyptian style, wearing Egyptian clothes and marrying an Egyptian woman. But he cannot escape his trauma. When his first son is born, so eager is Joseph to distance himself from his pain that he names his son Menasseh, “for God caused me to forget completely my hardship and my father’s house.” (Gen 41:51) Obviously, though, if Joseph had truly forgotten his father’s house, he would have had no need to name his son this way. In this moment, despite his newfound power and favor in God’s eyes, Joseph’s pain is apparent.
Similarly, when his brothers appear, Joseph goes to great lengths to appear to be an Egyptian to them, to take on the security of the new identity he has carefully built for himself instead of reaching out across a void made wide by time, anger, and guilt. He is in no physical or economic danger from these men who are his flesh and blood, yet still his guard is up; he puts them through layers and layers of moral and emotional trials, all the while hiding his tears from them. Joseph is no longer 25, but he still feels the pain that that 25-year-old felt. He is weighed down by the burden he has been hiding from.
The parashah ends before the story resolves, and instead we are left with Joseph’s brothers, having twisted themselves into knots trying to appease him, crying out: “What shall we say to [you]? What shall we say, and how shall we exonerate ourselves?” (44:16). Without resolution, we are left with this haunting question—What, now, must Joseph do to heal his relationship with his brothers—and himself? And what, now, must we do so that the burdens we carry with us from the past do not haunt the people we have become?
Translated from Polish by: Marzena Szymańska-Błotnicka
Refleksje nad paraszą Mikec
Wyobraź sobie, że masz 25 lat. Jesteś świeżo po studiach i na przykład uczysz się jak ugotować coś nowego, co nie jest spagetii. Masz jakiś niefortunny tatułaż i chodzisz w dzwonach… Albo wyobraź sobie siebie raz jeszcze, masz również 25 lat, lecz zamiast dzwonów nosisz lśniącą, miękką jaskrawo kolorową szatę. Idziesz wraz ze swoimi braćmi stąpając po gorących piaskach, przepełniony młodzieńczą butą i dumą. Życie jest piękne.
Lecz nagle jakieś ręce cię chwytają, paznokcie wbijają się w twoją skórę. Twoja szata zostaje z ciebie zdarta i jesteś nago wrzucony do dołu, rowu, przez swoich braci. Błagasz o pomoc, nie wiedząc czy będziesz żył, czy umrzesz. Być może przepełniony strachem wołasz ojca; może wzywasz samego Boga. Czy ktoś Ci odpowiada? W mgnieniu oka jesteś obdarty ze swojego życia; w mgnieniu oka uświadamiasz sobie, że wszystko co uważałeś święte, bezpieczne, było kłamstwem. Ciągle będąc w szoku zostajesz sprzedany jakimś obcym do nieznanego, nowego kraju, gdzie doświadczasz głębokiej samotności – nie masz rodziny, przyjaciół, nie znasz języka. Wyobraź sobie. Jak ciemno musiało być w lochu, w którym tkwił Józef? Jak wiele czteroliterowych słów musiał on wypowiedzieć na myśl o swoich braciach i okrucieństwie, które popełnili? Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie tę krew, ten pot i łzy, które musiał z siebie wyrzucić, by wydostać się z celi jako zdrowa, rozumna i normalnie funkcjonująca ludzka istota?
Józef jest jedną z najbardziej słynnych postaci z Tory, znany jako interpretator snów Faraona i najukochańszy syn Jakuba. Jego historia jest słynna po części przez wzgląd na jej tragiczny wymiar, jak też przez wzgląd na ostateczny triumf Józefa nad swoim nieszczęściem, osiągnięty dzięki bożej pomocy. Parasza na ten tydzień skupia się właśnie na tym łuku sprawiedliwości, pokazując wzrost Josepha, który stał się prawą ręką faraona i przybycie jego braci, którzy w końcu okazują skruchę. Tym, na co tegotygodniowa parasza rzuca światło, jest również kruchość i ludzkość Józefa. Oprócz jego roli w ratowaniu Egiptu od głodu, oprócz jego przetrwania, spotkania się z rodziną, widzimy w niej Józefa jako tego, kim jest on na najbardziej podstawowym poziomie: jako człowieka, który, jak wielu z nas, nosi w sobie sekretny ból gdziekolwiek się udaje. Ów ból śledzi go niczym jego cień i chociaż próbuje od niego uciec, jest ostatecznie zmuszony zmierzyć się z prawdą swojej przeszłości. Gdy to następuje, ból staje się tak przytłaczający, że Józef płacze.
Owszem, dowiadujemy się tej parashy także o niesamowitych sukcesach Józefa w jego służbie dla faraona. Jest bogaty, rzucony w wir egipskiego życia, je jak Egipcjanin, nosi egipskie ubrania i poślubia egipską kobietę. Nie jest jednak w stanie uciec od swojej traumy. Kiedy rodzi się jego pierwszy syn, tak bardzo zależy mu na zdystansowaniu się od bólu, iż nazywa swojego syna Menasze, „gdyż – dał mi zapomnieć Bóg wszystkie nieszczęścia moje i cały dom ojca mojego” (Gen 41:51) Oczywiście, gdyby Józef naprawdę zapomniał o domu swego ojca, nie musiałby tak nazywać swojego syna. W tym właśnie momencie, pomimo odkrytej na nowo mocy i łaski w oczach Boga, ból Józefa jest jak najbardziej widoczny.
Podobnie też, kiedy pojawiają się jego bracia, Józef stara się być Egipcjaninem, aby chronić swoją nową tożsamość, którą starannie zbudował dla siebie, zamiast wyciągać rękę przez pustkę zbudowaną przez czas, gniew i poczucie winy. Owi, z krwi i kości ludzie, nie stwarzają dla niego żadnego fizycznego czy ekonomicznego niebezpieczeństwa; mimo tego Józef chroni nowego siebie; poddaje ich kolejnym moralnym i emocjonalnym próbom, cały czas ukrywając przed nimi swoje łzy. Józef nie ma już 25 lat, ale nadal odczuwa ból, jaki odczuwał ów 25-letni mężczyzna. Jest obarczony ciężarem, który starał się ukryć.
Parasha kończy się nim opowieść dobiega końca. Zostajemy z braćmi Józefa, który kompletnie już skonfudowani nie wiedzą co mają uczynić: „Cóż mam powiedzieć panu naszemu? Cóż mówić i czem się usprawiedliwiać?” (Gen 44:16). Brak owego rozwiązania pozostawia nas z pytaniem: co teraz musi zrobić Józef, aby uzdrowić swój związek z braćmi, oraz z samym sobą?
A także co musimy my czynić, aby ciężary z przeszłości, które nosimy w sobie, nie nawiedzały ludzi, którymi się staliśmy?
Szabat szalom
Menachem Mirski
Leave a Reply