Beit Warszawa, 28 czerwca 2019 – Nie ma nic nowego w tzw. „fake news”, czyli fałszywych informacjach. Nie ma nic nowego w narzucaniu własnej interpretacji wydarzeń, tak by wywołały pożądane przez nas wrażenie. Nie ma nic nowego we „wpływaniu” na wynik sondaży publicznych. Do czasu czytanej w tym tygodniu sidry lud Izraela spędził już około roku na pustyni – nadszedł czas, aby nieco już doszedł do siebie po pierwotnych traumatycznych wydarzeniach. Po dramatycznych i dość przerażających zdarzeniach takich jak: plagi i wygnanie z Egiptu, ucieczka przez Morze Trzcin, spotkanie z Amalekitami, a następnie z Bogiem na Synaju, katastrofa ze złotym cielcem i stworzenie systemu kultowego z przenośnym sanktuarium, plemionami i rodzinami wyznaczonymi do tego, aby w nim służyć i go transportować, po początkowym spisie powszechnym i po zorganizowaniu ludu wedle plemion, rodzin i umiejscowienia w obozie, gdy ruszyli w dalszą drogę, po wdrożeniu rozwiązań sanitarnych i zorganizowaniu regularnych dostaw manny prawie każdego poranka – po tym wszystkim sytuacja nieco się uspokoiła. Stworzono system, porządek.
Nadszedł więc czas, żeby wybiec wzrokiem w przyszłość. Zmierzają do miejsca przeznaczenia! Ów tajemniczy Bóg, który nie ma Imienia, nie ma Wizerunku ani Formy, którego sługa zaszywa się w namiocie, sam, żeby z Nim porozmawiać – ale który zniszczył egipską gospodarkę i wybił armię egipską, który pomógł Izraelitom pokonać grasujących w okolicach Amalekitów i zapewnił im (z czasem!) wodę i pożywienie – teraz ten Bóg postanawia, że nadszedł czas, aby zaplanować podbicie Ziemi, którą im przyobiecał, najpierw za pośrednictwem Abrahama, zaś teraz za pośrednictwem Mojżesza. Trzeba zauważyć, że ziemia ta nie jest pusta i nie zostanie im podana na tacy; nie ulega wątpliwości, że ziemia ta jest już zamieszkana (i zawsze była, nawet już w 12 rozdziale księgi Rodzaju) – Izraelici nie zamierzają jednak pozostać tam, gdzie się znajdują; są na etapie przemieszczania się przez Pustynię Synajską, pomiędzy Egiptem i Kanaanem.
Och, gdybyż tylko sprawy były takie proste!
Wszystko zaczyna się spokojnie. W 13 rozdziale księgi Liczb Bóg mówi Mojżeszowi, żeby wysłał dwunastu mężczyzn, po jednym z wodzów z każdego plemienia, aby udali się do owej Ziemi na zwiady. W czasach przed dronami czy też mapami i satelitami ludzkie oczy były niezastąpione. Zwiadowcy będą mogli sprawdzić najlepszą drogę wiodącą do celu – kwestie takie jak zapasy wody, pożywienia i paszy, jakiego rodzaju fortyfikacje mogą tam na nich czekać, jakiego rodzaju przygotowania będą musieli poczynić. Zwiadowcy dokładnie i sumiennie wywiązują się ze swojego zadania – wypełniają polecenia Mojżesza, aby kierować się od południa do gór na północy, aby przyjrzeć się mieszkańcom i ocenić ich siłę, aby ocenić ziemię i jej żyzność; przynoszą nawet z powrotem próbki owoców. Jest tylko jedno polecenie Mojżesza przedstawione w wersetach 17-20, którego nie dopilnowali albo które zignorowali. „Wehitchazaktem!” – „bądźcie silni!”. Możemy rozumieć to jako pewną formę dodawania otuchy: „bądźcie pewni siebie, nie dajcie się przestraszyć”.
Ruszają więc z miejsca, które obecnie zwie się Nahal Zin (teraz jest to końcowa stacja linii kolejowej na południe od Dimony w Negew) aż do obszarów przed Chamatem (prawdopodobnie chodzi o dzisiejszą Hamę, obecnie na terenie Syrii). Sprawdzają, jak przedstawia się Hebron i jego mieszkańcy, a w drodze powrotnej zabierają z sobą winogrona z Doliny Eszkol (mniej więcej pomiędzy obecnym Hebronem i Beit Szemesz). Wyprawa ta zajęła im czterdzieści dni, podczas których Mojżesz z Aharonem i całą resztą przypuszczalnie siedzieli i niecierpliwie wyczekiwali na wieści.
ALE – gdy zwiadowcy już wrócili, nie składają najpierw prywatnego raportu (tak jak zrobił to Robert Mueller przed prokuratorem generalnym Barrem w Ameryce!) – nie, przemawiają (werset 26) do Mojżesza, Aharona i wszystkich innych. Do wszystkich w tym samym czasie. Zaczynają od dobrych wieści (znacie tę starą grę: „Wolisz usłyszeć najpierw dobrą czy złą wiadomość?”) i opisują, że ziemia ta faktycznie jest bardzo urodzajna. Jednakże – i tutaj pojawiają się zastrzeżenia – żyją tam Amalekici (znowu), Anakici, Chetejczycy, Jebuzejczycy, Amorejczycy i Kananejczycy i – o niebiosa – równiny, wybrzeże, góry, wszystkie tereny są już zajęte! Nie ma tam dla nas w ogóle miejsca! Kaleb na próżno próbuje nakłonić do natychmiastowego wyruszenia ku tej przyobiecanej im Ziemi – inni mają nad nim przewagę liczebną. „Lo nuchal laalot el-haam”, mówią, „Ki hazak hu mimenu”; „Nie możemy wyruszyć na ten lud, gdyż jest on od nas silniejszy”. A potem, w dość absurdalny sposób, dodają przeciwstawną hiperbolę: „To ziemia, która pożera swoich mieszkańców, a wszystek lud, który w niej widzieliśmy, to mężowie rośli!”. „Wydawaliśmy się sobie w porównaniu z nimi [z nefilin] jak szarańcza, i takimi też byliśmy w ich oczach”. Nie widzą nawet, jakie bzdury wygadują.
Podobnie rzecz ma się z ludem, który, wyczekując w napięciu dobrych wieści, nie potrafi poradzić sobie z tym nagłym rozczarowaniem. Mojżesz nie miał czasu, żeby zapoznać się z raportem, żeby wysłuchać sprawozdania zwiadowców, zastanowić się nad przekazanymi przez nich informacjami i przygotować publiczne oświadczenie. Nie ma na to czasu. Zwiadowcy NIE wzmocnili się, lecz osłabili – a przynajmniej tak było w przypadku dziesięciu z nich – w związku z czym teraz to oni osłabiają morale ludu. Mały lud może w rzeczy samej dokonać cudów – ale tylko pod warunkiem, jeśli w siebie wierzy. Izraelici już w siebie nie wierzą, nie wierzą w Mojżesza, nie wierzą w Boga, chcą pójść z powrotem, chcą wrócić do miejsca, które wciąż wydaje im się „domem”.
Oczywiście jest to technicznie rzecz biorąc niemożliwe – obecny Egipt nie przypomina tego wcześniejszego i nikt nie rozstąpi przed nimi drugi raz morza, żeby mogli przejść przez nie w odwrotną stronę – ale wszystko to nie ma znaczenia. Spoglądają teraz wstecz, a nie przed siebie. Zapomnieli o wszystkim tym, co Bóg już dla nich zrobił. Zapomnieli, jak okropnym doświadczeniem była w rzeczywistości niewola, gdy nawet ich nowonarodzeni synowie byli im odbierani i topieni. Chcą wybrać nowych przywódców, którzy poprowadzą ich wstecz przez historię. Choć Jozue i Kaleb ponownie próbują zmienić ich nastrój i podkreślają, że z Bożą pomocą wszystko jest dla nich możliwe do osiągnięcia, lud jest tak bardzo rozczarowany, że nawet grozi zastosowaniem wobec nich przemocy.
Nawiasem mówiąc – nigdy się nie dowiadujemy, co się stało z pozostałymi dziesięcioma zwiadowcami, jak potoczyły się ich kariery polityczne…; czy za dosłownie kilka rozdziałów przyłączyli się do Koracha.
Sprawy wyglądają fatalnie. Wszystko się posypało. Mojżesz jest sfrustrowany, Aharon się boi, Bóg jest wściekły. Mojżesz musi szybko negocjować, żeby obronić lud, pomimo własnego rozczarowania i frustracji. Musi przekonać Boga, że wymordowanie Izraelitów tu i teraz może rzeczywiście być satysfakcjonujące w krótkiej perspektywie, lecz z długoterminowego punktu widzenia może okazać się katastrofą wizerunkową i zmniejszyć przyszłą wiarygodność Boga. Na szczęście Bóg daje się przekonać i skupia się na bardziej długofalowych planach. Mówię „na szczęście”, gdyż w przeciwnym wypadku nie byłoby nas tutaj dzisiaj. W wersecie 39 Mojżesz informuje lud o Bożym wyroku – nie zostaną zabici, lecz będą zmuszeni pozostać tam, gdzie są, aż do chwili, gdy dorośli umrą – aż umrą tam, gdzie się teraz znajdują. Nie ruszą się ani do przodu, ani do tyłu – pozostaną w bezruchu, bez żadnej przyszłości. Lud zaczyna lamentować, ale jest za późno, żeby zmienić wyrok, choć podejmują takie próby. Bóg stracił cierpliwość do tego pokolenia.
Czyż nie wydaje się niewiarygodne, że przywódcy polityczni mogą zbadać i ocenić swój program dla kraju i wrócić z tak negatywnym i wewnętrznie sprzecznym obrazem? Że mogą się tak bardzo pomylić? Że mogą tak bardzo nie docenić siły i żywotności ludu? Albo szerzyć taki lęk przed obcymi? I że lud może zdecydować się uwierzyć takim przywódcom i woleć się cofnąć niż iść do przodu, pogrążając się w strachu i nostalgii za dawnymi dobrymi czasami, i ostatecznie zostaje po prostu tam, gdzie jest – tyle że teraz został również pozbawiony nadziei.
Całe szczęście, że coś takiego nie mogłoby się nigdy tutaj wydarzyć…. Ani gdziekolwiek indziej, w rzeczy samej….
Szabat szalom.
Rabin dr Walter Rothschild.
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply