– Co to znaczy być kapłanem? Tak bardzo się cieszę, że nim nie jestem! Jako rabin – jest to całkowicie inna koncepcja bycia religijnym przywódcą społeczności – jestem wolny, żeby samodzielnie myśleć, studiować i interpretować teksty zgodnie z moimi własnymi najlepszymi umiejętnościami i tym, co dyktuje mi sumienie; muszę nosić się w stylu „umiarkowanej elegancji”, żeby uhonorować okazje, podczas których prowadzę obchody oraz żeby okazać szacunek kongregacji, przed którą stoję, ale nie muszę nosić żadnego wyszukanego, nakazanego z góry uniformu. Owszem, żeby uzyskać status rabina musiałem spędzić kilka lat na studiowaniu u uznawanych nauczycieli – to znaczy u nauczycieli uznawanych przez innych nauczycieli – nauczycieli, którzy sami są szanowani przez sobie współczesnych za swoją wiedzę, swoją mądrość i uczciwość, i ode mnie oczekuje się, że ja z kolei powinienem usprawiedliwić ich pokładane we mnie zaufanie poprzez pójście w ich ślady i dawanie takiego samego przykładu moim własnym uczniom i członkom mojej kongregacji, tak żebym stał się po prostu jednym z ogniw w łańcuchu tradycji. Jeśli sobie na to zasłużyłem, to być może jakieś sto lat po mojej śmierci ludzie będą wciąż cytować którąś z moich książek albo będą się odnosić do jednego z moich nauczań – kto wie? Nie będzie mnie tam, żeby odbierać wyrazy uznania. Istnieją oczywiście, tak jak w każdym zawodzie, potencjalne zagrożenia i potencjalne pokusy; są inni rabini, którzy ze mną rywalizują, być może nieczysto, przechodząc innego rodzaju szkolenia, wyrażając inne, a nawet przeciwstawne poglądy i interpretacje i walcząc o stanowiska, i w konsekwencji rabini poświęcają dużo swojego czasu i energii na dyskusje z innymi rabinami albo na wysuwanie argumentów przeciwko ich stanowiskom czy też na bronienie swojego punktu widzenia, na bronienie swojego stanowiska. Jednakże jesteśmy wolni i możemy swobodnie to robić. Beit Warszawa, 6 marca 2020
Porównajmy to z sytuacją kohena, kapłana! W przeznaczonej na ten tydzień sidrze Tecawe czytamy między innymi, że pozycja sprawowana przez kohanim przysługiwała im z urodzenia, czy tego chcieli, czy nie; jeśli twoim ojcem był Aharon, to ty oraz twoi trzej bracia byliście kapłanami. Nie mieliście wyboru. Musielibyście nosić najbardziej wyszukane, skomplikowane uniformy, szaty, turbany, napierśniki, tuniki, tak zwane „święte szaty”, w skład których wchodziło wiele szczegółowo dobranych ozdób, klejnoty i półszlachetne kamienie, złoto, purpura, szkarłat i lniane elementy ubioru, których nie dawało się utrzymać w czystości, gdyż do obowiązków służbowych należała praca w charakterze rzeźnika w świętej rzeźni i zabijanie jagniąt i baranów, kozłów i gołębi, podczas gdy wszędzie dookoła rozpryskiwała się krew i popiół. Oczywiście trzeba się było regularnie myć i kąpać, trzeba było cały czas palić kadzidło maskujące smród i odstraszające muchy. Trzeba było nosić łańcuchy i pasy. Był jeden Arcykapłan, a następnie hierarchia młodszych kapłanów, a pod nimi Lewici, których zadaniem było wykonywanie większości prac fizycznych (zwłaszcza jeśli chodzi o rozkładanie, noszenie i ponowne ustawianie całego Namiotu Spotkania w nowym miejscu na pustyni…; później, gdy była już stała Świątynia, ktoś musiał w niej zamiatać, ktoś musiał sprawdzać zapotrzebowanie na prace konserwacyjne oraz nadzorować różne prace, ktoś musiał zbierać drewno na ogień i usuwać popiół i kości…; ktoś musiał zbierać fundusze). Strasznie ważne było to, że NIE wolno ci było myśleć samodzielnie, iść na skróty, odchodzić w jakikolwiek sposób od rytuału, jaki został wyłożony w świętych tekstach. Bóg każdego dnia bez wyjątku oczekiwał tego samego menu, z dodatkowymi porcjami w niektóre dni, i w istocie było się niczym kucharz przygotowujący posiłki na ziemi, które posyłano na górę, do Nieba, gdy nadszedł na to odpowiedni czas.
W 28 rozdziale księgi Szemot znajdziemy długą listę wymieniającą, co trzeba było zakładać na konkretne okazje oraz co musiał nosić konkretny Arcykapłan i inni kapłani; rozdział 29 porusza temat oficjalnej ordynacji, poświęcania czy też „wyświęcania” kapłanów – wydaje się, że nie przechodzili zbyt obszernego oficjalnego przeszkolenia, musieli się nauczyć swoich obowiązków „w praktyce” i przynajmniej dwóch z nich popełniło śmiertelny błąd w trakcie, kiedy to robili.
Później poznamy ograniczenia, jakie będą obowiązywać kohanim zarówno jeśli chodzi o wybór kobiety, którą mogą poślubić (nawiasem mówiąc, nie trzeba nawet wspominać, że wszyscy kapłani byli mężczyznami!), jak karać swoje córki, gdyby „zeszły z właściwej drogi” (NIE jest to przyjemna część Tory), jak muszą zachowywać „czystość” na użytek swojej świętej służby – musieli się nawet trzymać z dala od zmarłych, za wyjątkiem własnych bardzo bliskich krewnych; dowiemy się, które części których ofiar mogą zatrzymać do spożycia dla siebie i dla swoich rodzin – była to ich część, która w praktyce stanowiła ich dochód. (W tym miejscu wskazówka – życie było trudne, jeśli nie lubiłeś pieczonej jagnięciny albo duszonej baraniny i tłuszczu baraniego). Nawet później będziemy czytać o tym (w Misznie, na przykład w traktacie Joma), jak trzeba było pilnować, żeby kapłani byli w stanie czystości rytualnej, tak żeby mogli wykonywać swoją pracę, jak pilnowano, żeby nie spali w noc przed Jom Kipur, tak żeby uniknąć wszelkich „nieczystych” problemów, i jak uczono ich, jak najlepiej zabijać zwierzęta przeznaczone na ofiary oraz innych rzeczy. Będą mieli obowiązek wychowywać synów w taki sposób, żeby w odpowiednim czasie przejęli ich obowiązki. Jest tak wiele zasad, których muszą przestrzegać, którym muszą być posłuszni i które wpływają na tak wiele aspektów nawet ich prywatnego życia. Zaś jeśli nie urodziłeś się w owej rodzinie kapłanów – nie masz szans, żeby dołączyć do tej grupy.
Problem jest w istocie bardzo prosty i fundamentalny: kapłani są LUDŹMI, są istotami ludzkimi, a nie aniołami; ich zadaniem jest bycie pośrednikami pomiędzy „zwykłymi ludźmi” a Bogiem, gdyby „zwykli ludzie” chcieli przynieść ofiarę albo gdyby przykazano im to uczynić, lecz oni sami mają wszystkie te same wady i słabości, co wszyscy inni ludzie; zdarza się, że doświadczają pokus, że nadużywają swojej pozycji (zwłaszcza, jeśli przychodzą do nich samotnie neurotyczne, depresyjne kobiety – tak jak w przypadku synów Eliego w czasie, gdy sanktuarium znajdowało się wciąż w Szilo) – bywają leniwi, zapominalscy, zmęczeni, sfrustrowani, mogą mieć zły nastrój…, mogą mieć zmartwienia dotyczące ich małżeństwa albo dzieci, tak samo jak wszyscy inni ludzie…. Pojawiają się próby uczynienia z nich swoistej wyjątkowej kasty, wyjątkowego gatunku w jakiś sposób lepszego od innych ludzi, ale w rzeczywistości wcale tacy nie są. W konsekwencji muszą regularnie przynosić swoje własne ofiary przebłagalne – swój własny wyraz uznania, że są omylni i niedoskonali; muszą przyjąć do wiadomości, że nie są godni, aby wykonywać swoją pracę – a potem i tak muszą ją wykonywać.
Jak wiemy, wczesny Kościół przejął wiele z tych koncepcji – wiele, ale nie wszystkie; na przykład trudno jest stworzyć dziedziczną dynastię, gdy jest się również zmuszonym do zachowania celibatu! Jednakże weźmy chociażby rzeczy takie jak hierarchia, ekstrawaganckie stroje, sztywno ustalone rytuały i liturgie, stopień, do jakiego ksiądz jest „odcięty od zwykłego życia”, podczas gdy jednocześnie pozostaje oczywistym, że on (znowu, w Kościele Katolickim to zawsze „on”) jest człowiekiem i jest podatny na słabości, choroby i śmiertelność (stąd też potrzeba domów opieki dla starszych księży niemających rodzin, które by o nich dbały) – jak widać, można wskazać wiele tego typu podobieństw do kohanim ze starodawnych czasów. Co jakiś czas wypływa na powierzchnię skandal, gdy okazuje się, że ksiądz zachował się bardziej jak normalny człowiek niż jest mu to dozwolone; co jakiś czas na światło dzienne wychodzi skandal, gdy okazuje się, że nie pozwolono na ujawnienie innego skandalu, który był ukrywany albo zamiatany pod dywan tak długo, jak to było możliwe. Ale nikt nie jest tak naprawdę zaskoczony.
Cóż, przez mniej więcej dwa tysiące lat judaizmowi udało się przetrwać bez kapłaństwa, bez ołtarza, Świątyni czy też ofiar zwierzęcych. W istocie są wciąż tacy, którzy twierdzą, że pochodzą z rodu Aaronowego, z kasty „kohenów”; prowadzi się nawet projekty badające DNA próbujące ustalić, do jakiego stopnia można określić, kim byli nasi dawni przodkowie. Są osoby noszące nazwiska takie jak Cohen, Cohn, Kochan i Katz („Kohen Cedek”); niektórzy mają poczucie, że wciąż nie wolno im jest poślubić rozwódki albo wdowy, że wciąż nie wolno im jest wejść na cmentarz podczas pogrzebu; niektórzy wciąż uważają, że ich powołaniem jest, aby wstawali podczas nabożeństwa i – stojąc zakryci swoim talitem i bez butów – odmawiali „Błogosławieństwo kapłańskie”, Birkat Kohanim. Niektórzy wciąż uważają, że mają prawo do bycia wzywanym jako pierwsi do aliji podczas czytania Tory. Jeśli chodzi o mnie – cieszę się, że jestem tym, kim jestem.
Odwiedziłem pewnego razu synagogę, w której gabaj podszedł do mnie przed liturgią Tory i spytał mnie: „Jesteś kohenem?”. „Wystarczy mi bycie Rothschildem” – odpowiedziałem mu…. Powinienem był jednak powiedzieć: „Bycie rabinem całkowicie mi wystarczy”. I tak jest. Naprawdę.
Szabat Szalom.
Rabin Walter Rothschild.
P.S. Dzisiaj przypada również „Szabat Zachor”, czyli szabat, w który przypominamy sobie – poprzez dodatkowe czytanie z księgi Powtórzonego Prawa 29 – że cokolwiek byśmy robili i gdziekolwiek byśmy nie poszli, i tak zawsze będą istnieć „Amalekici”; termin ten odnosił się pierwotnie do konkretnego plemienia na pustyni Synajskiej, które zaatakowało Izraelitów tuż po tym, jak przeszli przez morze, ale z czasem zaczął oznaczać wszystkich, którzy – z dowolnego powodu albo i bez powodu – po prostu nienawidzą Żydów. Wydaje się niestety, że takie osoby nigdy nie znikną i żadna próba wyleczenia tej irracjonalnej nienawiści póki co nie zadziałała – właśnie dlatego musimy o tym pamiętać….
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply