Refleksja nad paraszą Szemini.
W porcji Tory na ten tydzień (Księga Kapłańska/Wajikra 9:1-11:47) Aaron oraz jego synowie zaczynają pełnić obowiązki kohanim (kapłanów). Bóg zsyła ogień, który pochłania ofiary na ołtarzu; tym samym boska obecność zaczyna mieszkać w Namiocie Spotkania, zwanym po hebrajsku również Miszkanem.[1]
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””] I wszedł Mojżesz i Ahron do przybytku zboru; i wyszli, i pobłogosławili lud. I ukazał się Majestat Wiekuistego całemu ludowi. I wyszedł ogień z przed Wiekuistego i pochłonął na ofiarnicy całopalenie i łoje; i widział to lud cały i wydali radosny okrzyk, i padli na oblicze swoje. (Księga Kapłańska/Wajikra 9:23-24) [/perfectpullquote]
Wkrótce potem, po chwili wielkiej radości i euforii, dochodzi jednakże do tragedii:
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””] I wzięli synowie Ahrona – Nadab i Abihu, każdy kadzielnicę swoję, i włożyli w nie ognia, i położyli nań kadzidła, i tak przynieśli przed oblicze Wiekuistego ogień nieuświęcony, którego nie przekazał im. I wyszedł ogień z przed oblicza Wiekuistego i pochłonął ich; i pomarli przed obliczem Wiekuistego. I rzekł Mojżesz do Ahrona: „Oto co powiedział Wiekuisty, gdy rzekł: Przez bliskich Mi uświęconym będę, i w obliczu całego ludu sławionym!” I zamilkł Ahron. (Księga Kapłańska/Wajikra 10:1-3) [/perfectpullquote]
Powyższe wydarzenia przykuły uwagę wielu komentatorów i niejednokrotnie stanowiły wyzwanie dla teologów. Napisano o tym sporo, nie na tym się jednak tutaj skupię, lecz na samej chronologii wydarzeń: chwila euforii, szczęścia, radości i nagle tragedia.
Brzmi znajomo? Oczywiście, może nawet nazbyt znajomo, prawdopodobnie niemal każdy z nas jest w stanie przytoczyć podobny bieg wydarzeń, które zna ze słyszenia lub był bezpośrednio ich świadkiem. W drugim przypadku często pamiętamy je do końca życia; tego rodzaju doświadczenia są często traumatyczne i pozostawiają nas z szeregiem dramatycznych pytań, typu: czy można było temu zapobiec, co tak naprawdę było przyczyną, dlaczego do tego doszło i tak dalej.
Jedna pomyłka, chwila nieuwagi, mogą doprowadzić nas do katastrofy. Czy jesteśmy w stanie tak zorganizować świat, ażeby do takich sytuacji nie dochodziło? Moim zdaniem jest to utopia, przede wszystkim dlatego, że jako ludzie nie dysponujemy środkami i umysłem, by móc zapanować nad całą otaczającą nas rzeczywistością. Najlepiej więc świadomie zaakceptować własną ograniczoność. Świat jest wciąż zbyt wielki i złożony i wciąż za mało wiemy o zachodzących w nim procesach, choć oczywiście wiemy dużo więcej niż nasi dziadkowie i pradziadkowie. I choć powinniśmy szczególnie dbać o nasze bezpieczeństwo, musimy to robić we właściwy sposób.
Potrzeba bezpieczeństwa jest jedną z fundamentalnych, biologicznych ludzkich potrzeb, obok takich jak potrzeba odżywiania się, prokreacji itd. Jednakże dbałość o bezpieczeństwo, zwłaszcza osób nam bliskich, może łatwo przerodzić się w protekcjonalność, co sprowadza na osoby, o których bezpieczeństwo dbamy, np. nasze dzieci, potencjalnie jeszcze większe niebezpieczeństwa. Dlaczego? Ponieważ zapewniając komuś permanentny komfort oduczamy tę osobę dbałości o własne bezpieczeństwo. Dlatego dzieci należy wychowywać nie tak, by zawsze były bezpieczne – i wiele autorytetów z dziedziny psychologii i pedagogiki się tutaj ze mną zgodzi – ale tak, aby same zaczęły o dbać o swoje bezpieczeństwo, aby same stały się ostrożne w tym co robią i jak żyją. Powinniśmy je więc stopniowo, z biegiem lat, wystawiać na otaczający nas świat realny, ze wszystkimi związanymi z tym problemami, trudnościami, niepowodzeniami czy cierpieniami. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli będziemy je trzymać w „bańce bezpieczeństwa”, po jakimś czasie rzeczywistość bezwzględnie skoryguje nasze błędy w życiu dziecka i może to uczynić w sposób niekiedy bardzo brutalny. Nadmierna dbałość o bezpieczeństwo innych infantylizuje i powoduje, że ludzie nigdy nie dorastają i unikają wzięcia odpowiedzialności za samych siebie, nie mówiąc już o wzięciu odpowiedzialności za innych. Świat, w którym ludzkość składałaby się wyłącznie z takich jednostek byłby jednym z wariantów piekła na ziemi.
I choć w panowaniu nad otaczającym nas światem nie ma zasadniczo nic złego (o ile owo panowanie nie oznacza brutalnej czy choćby bezsensownej eksploatacji) i jest ono niezbędne dla naszego przetrwania, musimy sobie wybić z głowy ideę, że możemy panować nad wszystkim. Nie, nie możemy, dlatego musimy wiedzieć jak rozróżnić to nad czym panować możemy od tego, nad czym nie możemy i być może nigdy nie będziemy mogli. Tak samo jak nie da się potrzeby bezpieczeństwa, jak też innych naszych potrzeb, „załatwić”, zaspokoić raz na zawsze. Chaos zawsze będzie się wdzierał w porządek, bez względu na to, czy jest to porządek przez nas ustanowiony czy naturalny. I nie ma na to rady, taka jest bowiem natura świata, w którym żyjemy, że użyję bardzo tradycyjnego języka. Co więc możemy zrobić?
Odpowiedź brzmi: żyć sensownie. Co to znaczy? To znaczy stale stawiać czoła owemu chaosowi, żyć w opozycji do niego i zarazem ów chaos organizować, zarówno w naszym życiu zewnętrznym jak i wewnętrznym. W tym drugim aspekcie, a do pewnego stopnia także w pierwszym, najlepiej dopracowanym systemem walki z chaosem jest, śmiem twierdzić, nasza religia – judaizm. Jeśli żyjemy wedle jej zasad, to niemal każdy aspekt naszego życia staje się sensowny i zorganizowany. Choć oczywiście, są sprawy praktyczne, które wykraczają poza nasze życie religijne, ale i tu ich sensowna organizacja jest niezbędna, a mądrość naszej tradycji także przyjdzie z pomocą, bowiem judaizm to nauka o życiu według reguł i z umiarem, z trwale wdrożonym, regularnym obowiązkiem odpoczywania, chroniącego w dłuższej perspektywie ludzkie życie, bo podporządkowanego jemu właśnie. Dla ratowania życia w Szabat można złamać wszystkie jego reguły oraz zasadniczo zrobić wszystko, poza tym, o czym wiemy, że doprowadzi nas do czczenia bożków, zabronionych stosunków seksualnych czy rozlewu krwi.
Osoby, które mają obrany w życiu cel oraz regularny tryb życia mają statystycznie mniejsze skłonności do depresji, nałogów i innych tendencji destruktywnych. Obrać cele, mieć regularny rytm życia (np. pory posiłków, snu, pracy, nauki, rozrywki itd.) oraz uporządkowane życie osobiste. Dla niektórych ludzi to może być już cel sam w sobie. Tylko wówczas można planować i osiągać wszystko to, co zamierzamy. Spotykają nas niepowodzenia? Oczywiście, one zawsze będą nas spotykać, trzeba przechodzić nad nimi do porządku dziennego i iść dalej. Bardzo możliwe, że już następnego dnia odkryjemy ich sens i znaczenie, dzięki którym np. odnajdziemy i wdrożymy w swoim życiu reguły, które pomogą nam uniknąć potencjalnie znacznie większych nieszczęść.
Oczywiście pozostaje pytanie o rolę spontaniczności w naszym życiu i owszem, dla niej też jest miejsce. Konflikt pomiędzy planem a życiem tu i teraz jest rzeczą, której niejednokrotnie doświadczyliśmy. Nie ma jednakże nic złego ani głupiego w planowaniu i absolutnie nie stoi to w sprzeczności ze starym, zabawnym przysłowiem jidysz Der Mentsz tracht un Got lacht – Człowiek planuje, Bóg się śmieje – które jest przede wszystkim wyrazem dystansu oraz zdrowej reakcji na własne niepowodzenia. Posiadanie zbyt wielu planów i zamierzeń też nie musi być wcale głupie. Im więcej ich mamy, tym więcej ich zrealizujemy (zakładając, że nie mamy ich po prostu milion na minutę lub też np. że nie ma w naszym życiu jakiegoś stałego, patologicznego elementu, który wszystko udaremnia, jak np. nałóg, uzależnienie, choć walka z nimi też polega na wdrażaniu w życie porządku i poszerzaniu jego zakresu). Zrealizujemy więcej, choć oczywiście nigdy nie zrealizujemy wszystkich naszych planów, co z kolei często okazuje się nie być specjalnym problemem w długoterminowej perspektywie. Podobnie rzecz się ma z przykazaniami i regułami naszej religii: im więcej z nich szczerze postanowimy wypełniać, tym więcej z nich realnie wypełnimy i w rezultacie nasze życie zmieni się na lepsze. Dlatego rzekomo „zdroworozsądkowa” tendencja do redukcji reguł życia wcale nie jest dobra – im mniej reguł i zasad respektujemy w teorii, tym mniej wypełniamy w praktyce i wówczas nasze życie może powoli zacząć dryfować w stronę chaosu, choć ten może szczególnie dotknąć dopiero życie naszych dzieci.
To może być jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego judaizm zawiera tak wiele przykazań, reguł i norm, dotyczących wszystkiego. To przypuszczalnie jest też jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego jako mająca ciągłość tożsamości i tradycji społeczność przetrwaliśmy już ponad 3 millenia, podczas gdy wiele innych narodów i grup religijnych zwyczajnie przestało istnieć.
Celowe, sensowne i wypełnione odpowiedzialnością życie nie jest zmyśloną przez „religijnie nawiedzonych” ludzi mrzonką, jak chcieliby niektórzy, rzekomo racjonalni, modernistyczni i postmodernistyczni „mędrcy”. Po co robić cokolwiek, skoro za milion lat i tak nas nie będzie – ten argument to zwyczajny trik nihilistycznego umysłu. Owszem, nasz rozum posiada tę możliwość i zawsze możemy wyobrazić sobie pewną czasową perspektywę, w której żadne z naszych działań nie będzie miało sensu. Nie musi to być wcale perspektywa tysiąca czy miliona lat, wystarczy sto. Takie rozumowanie to jednak logiczno-metafizyczna pułapka, a postawa z tego wypływająca to zwyczajne oddanie walki z chaosem, walki o życie, walkowerem. Nie ma w tym nic wzniosłego, nic wartościowego, nic godnego naśladowania i ostatecznie – nic mądrego.
Jeśli porzucamy wiarę w sens i cel ludzkiego życia, wkrada się w nie nihilizm, chaos, a ostatecznie destrukcja. Idea sensu i celu ludzkiego życia, w każdym wydaniu, i religijnym, i świeckim, kolektywnym czy indywidualnym nie jest niczym „irracjonalnym”, przeciwnie, jest najwyższą formą ludzkiej racjonalności.
Szabat szalom
[1] Niektórzy językoznawcy utrzymują, że polskie słowo „mieszkać” pochodzi właśnie od hebrajskiego miszkan.
Leave a Reply