Beit Warszawa, 30 sierpnia 2019 – Parasza Ree jest jedną z tych naszpikowanych różnymi wątkami porcji Tory, w których Mojżesz próbuje upchnąć jednocześnie kilka różnych motywów. Niektóre są – z naszego punktu widzenia – miłe i podnoszące na duchu, zaś niektóre brutalne i groźne. Kiedy Mojżesz zaczyna od powiedzenia: „Patrz, położyłem dziś przed tobą błogosławieństwo i przekleństwo” – faktycznie ma to na myśli!
W obecnych czasach nie jesteśmy zbytnio przyzwyczajeni do rzucania przekleństw. Do politycznych obelg – owszem, jednak niesamowite jest to, jak często mnie jako rabina (nie jestem kapłanem!) prosi się o to, żebym „wypowiedział błogosławieństwo”, „dał błogosławieństwo” albo „rozesłał błogosławieństwo” (w jaki sposób? Czy tak, jak rozsyła się kurierami zamówioną pizzę? Czy powinna być możliwość zadzwonienia pod jakiś numer i złożenia zamówienia: „proszę zestaw błogosławieństw, z dodatkową porcją dobrodziejstwa”?). A jednak nikt nie prosi mnie nigdy o to, żebym „rozesłał” przekleństwo. Dlaczego nie? Gniew, gorycz i nienawiść, jakie żywimy wobec osób, które chcielibyśmy przekląć, najczęściej dusimy w sobie i nie przyznajemy się do tych uczuć innym – nawet swojemu terapeucie. Niektórzy w końcu wybuchają w gwałtowny, a nawet mający śmiertelne konsekwencje sposób, co przynosi tragiczne skutki wszystkim zainteresowanym, jako że w takich przypadkach na listę ofiar trafiają często osoby niemające absolutnie nic wspólnego z pierwotnym konfliktem. Być może lepiej byłoby usiąść w zaciemnionym pokoju, zapalić świece i wygłosić szereg przekleństw skierowanych przeciwko jakiemuś przeciwnikowi? Jest cały szereg wspaniałych przekleństw w jidysz, które były najwyraźniej częścią normalnej, codziennej mowy. Jedno z moich ulubionych brzmi tak: „Oby wypadły ci wszystkie zęby – poza jednym, i żeby ten jeden cię rozbolał!”. Inne przekleństwo ze złośliwą puentą głosi: „Oby nazwano po tobie dziecko – i oby się to stało jak najszybciej!” – chodzi oczywiście o to, że dziecko dostałoby imię po zmarłym krewnym.
Jak by miało wyglądać takie przekleństwo w praktyce? Sidra rzuca nieco światła na los szykowany dla miejscowych religii, które – z izraelickiego punktu widzenia – miały zostać przeklęte, nie miały być szanowane, nie miały zostać zachowane ani nawet wchłonięte, gdy Izraelici dotrą już do Ziemi i podbiją ją oraz jej mieszkańców. „Doszczętnie zniszczycie wszystkie [święte] miejsca (…), gdzie służyły swoim bogom narody, którymi zawładniecie. Zburzycie ich ołtarze, potłuczecie ich pomniki (…) i porąbiecie ich podobizny rzeźbione” i tak dalej (Pwt 12, 2-3). Nie są to wersety, które dobrze by brzmiały na jakimś spotkaniu międzyreligijnym. Zamiast tego Izraelitom nakazuje się, żeby przynosili swoje ofiary tylko w jedno konkretne miejsce – miejsce, które wybierze i o którym zadecyduje Bóg. Będzie to, jak przekonamy się później, Świątynia w Jerozolimie. Nigdzie więcej. (Sytuacja oczywiście się komplikuje, jeśli ów teren stanie się miejscem kultu innej religii… jednak czy jest to kwestia polityki czy teologii?). Kiedy Ziemia zostaje już podbita, jak czytamy w księdze Jozuego, wiele z tych przykazań zostanie wypełnionych.
Dość często w historii ludzkości kapliczki i świątynie pokonanych bogów – czyli bogów pokonanej strony – zostają zniszczone. Ale nie zawsze. Co ciekawe, w niektórych przypadkach zwycięska lub triumfująca religia w istocie po prostu przejmuje sanktuaria innej, pokonanej i upokorzonej religii – jak choćby w przypadku dużego meczetu Hagia Sofia w Stambule, który niegdyś był chrześcijańskim kościołem; również wiele kościołów zostało zbudowanych w pobliżu albo dokładnie na terenie wcześniejszych pogańskich miejsc kultu. Przypuszczalnie dlatego, że miejscowa ludność była już przyzwyczajona do przychodzenia w te miejsca, albo być może przemawiały za tym jakieś względy geograficzne lub nawet przekonanie, że przebiegają tam niewidzialne linie energetyczne, „magiczne linie” (ley lines) – w związku z czym miejsce kultu znajdowało się w tej samej lokalizacji, co zawsze, tyle że działało odtąd pod „nowym kierownictwem”.
Tutaj w Polsce fascynujące wydaje mi się to, jak w 1945 roku w niektórych częściach kraju tamtejsza ludność protestancka została wygnana i zastąpiona nową ludnością katolicką, przeniesioną siłą z innego miejsca. Co zastali nowoprzybyli w swoich nowych domach? Kościół chrześcijański – ale inny rodzaj kościoła chrześcijańskiego. Poświęcony wprawdzie temu samemu Bogu i temu samemu synowi Boga, ale – inny. Nie było w nim wystarczająco dużo figurek, malowideł czy też różnego rodzaju barokowych elementów! Jakaś część mnie nie może przestać się zastanawiać: jak to było, w tych bardzo trudnych dniach (nie zapominajmy, jak wszyscy cierpieli i jak brakowało żywności i wszystkich innych rzeczy, jak prawie każdy stracił kogoś bliskiego i tak dalej), gdy pewnego dnia ty, jako ksiądz, zostajesz wezwany do jakiegoś lokalnego biskupa albo jakiegoś miejscowego przywódcy czy też do nowej administracji cywilnej, dostajesz klucze do miejscowego kościoła i polecenie: „Idź tam, posprzątaj trochę i przejmij go”. Zakładając, że budynek nie został poważnie zniszczony przez bomby albo pociski, weszlibyśmy tam i znaleźlibyśmy – no cóż, co takiego? Chrzcielnicę do chrzczenia chrześcijańskich dzieci; ołtarz do odprawiania chrześcijańskich rytuałów, krzyże; jak również Biblie, modlitewniki i śpiewniki – wszystko to służące do zwracania się do Boga, choć w obcym języku, po niemiecku, a nie po polsku…. Z czego moglibyśmy skorzystać, co ułożylibyśmy w kącie albo w schowku z pewną dozą szacunku, a co byśmy wyrzucili albo wymietli bądź spalili? Jak byśmy przygotowali nasze pierwsze nabożeństwo dla naszej nowej, wysiedlonej trzódki przybyłej do kościoła, który został wybudowany przez kogoś innego i o który dbały i kochały pokolenia wiernych, ale który został teraz w pośpiechu porzucony przez tamtych naszych chrześcijańskich współbraci? Pierwsze nabożeństwo dla osób zwracających się wprawdzie do tego samego Boga w tym samym miejscu, ale po łacinie albo po polsku raczej niż po niemiecku?
Możliwe, że ktoś prowadził już w tej sprawie badania albo napisał o tym jakąś autobiografię, ale jeśli tak, to przypuszczalnie w języku, którego nie znam. Czytałem o tym, jak wysłano grupę kolejarzy, żeby przejęli kontrolę i przywrócili do użytku zniszczone stacje kolejowe, nastawnie i lokomotywownie. Nie było to proste, i nie tylko z powodu wciąż leżących tam amunicji i ciał. Jednak ktoś musiał być pierwszym, który otworzy drzwi – mając nadzieję, że nie są zaminowane – albo odbuduje zniszczenia, albo sporządzi listę niezbędnych rzeczy do zrobienia. Ktoś musiał wziąć za to odpowiedzialność i dowiedzieć się, czego potrzebują ludzie – schronienia, jedzenia, opieki medycznej, ubrań, artykułów higienicznych, bieżącej wody, opału – i opieki duchowej.
Nie zajęłoby dużo czasu, aby poprzedni mieszkańcy zostali zapomniani, a nowi poczuli się bardziej zadomowieni. Nie zajęłoby dużo czasu, żeby inny zapach wypełnił święte gmachy, żeby pojawił się inny rodzaj środków do pielęgnacji mebli i inny zapas kadzideł, żeby inne głosy śpiewały być może te same hymny i psalmy, ale w innym języku i do innych melodii.
I co sądziłby o tym wszystkim Bóg?
Wybaczcie mi, ale takie przebłyski ciekawości towarzyszyły mi od zawsze. Pragnienie spojrzenia poza sam tekst i tworzenia scenariuszy, czy to realistycznych, czy nie, żeby zademonstrować, jaki mógł być przebieg wydarzeń. My jako Żydzi często opłakujemy zniszczoną Świątynię w Jerozolimie oraz zniszczone synagogi, jednak w Europie i w innych miejscach rozsiane są ruiny i pozostałości miejsc, które niegdyś były święte dla tej albo innej grupy ludzi, lecz które teraz – jeśli w ogóle coś z nich zostało – są tylko miejscami odwiedzanymi przez turystów. Jeśli dotarło tam tzw. Państwo Islamskie, to nie pozostało po nich prawie nic…. Kiedy Mojżesz nakazuje: „zniszczcie ich ołtarze!” – kto czułby się na siłach to zrobić, kto czułby się upoważniony a nawet bezpieczny, nie obawiając się jakiejś boskiej kary, jakiegoś odwetu ze strony tego, co pozostało z owej boskiej siły, która miała tam podobno niegdyś swoją siedzibę? Czy upoważnieni do takich działań czuliby się jedynie kapłani, kohanim?
Judaizm znalazł pomysłowy sposób na obejście tego problemu. Religia została przeniesiona z miejsca kultu do naszych głów; z ołtarza do naszych serc. W ten sposób mogliśmy zabierać ją z sobą wszędzie, gdzie poszliśmy, niezależnie od filarów, kapłanów i przepychu. Oczywiście, co jest tragiczne, nie powstrzymało to ludzi przed próbami wyplenienia judaizmu poprzez przejmowanie siłą władzy nad żydowskimi duszami albo poprzez zabijanie Żydów… zwykle w imię tego samego Boga.
Tak, pytaniem pozostaje wciąż: co o tym wszystkim myśli sobie BÓG?
Szabat szalom, rabin dr Walter Rothschild.
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply