Refleksja nad paraszą Bo
To była wiosna 1997 lub 1998 roku. Uczyłem się wówczas w jednym z przemyskich techników. W semestrze letnim mieliśmy tzw. praktykę zawodową: jeden miesiąc, zamiast chodzić do szkoły, spędziliśmy w jednym z okolicznych zakładów pracy. Zakład, w którym odbywaliśmy praktykę zatrudniał kilkuset pracowników. Idea leżąca u podstaw takiej praktyki w ramach programu średniej szkoły technicznej była, i jest, jak najbardziej zacna i słuszna – umożliwia uczniom zapoznanie się tym jak wygląda produkcja, organizacja pracy w dużym zakładzie pracy, pozwala zdobyć pewne umiejętności, które mogą przydać się w dorosłym życiu itd. W praktyce rzecz wyglądała nieco inaczej. Po kilku dniach praktyki część uczniów zaczęła regularnie spędzać czas na potajemnym piciu wódki z robotnikami pracującymi na produkcji. I nikt tam nie wylewał za kołnierz. Gdy tylko był “lżejszy dzień w pracy” imprezy zaczynały się ok południa i niektórzy z uczniów spijali się do nieprzytomności. “Zaprawieni w boju” robotnicy mogli pracować ‘na bani’, a przynajmniej skutecznie pozorować pracę, mieli też twardsze głowy od swoich 17-sto czy 18-sto letnich towarzyszy. Kierownicy wpadali rzadko, wystarczająco rzadko by życie w zakładzie pracy mogłoby się toczyć “normalnie”.
Ta rzeczywistość, będąca reliktem czasów PRL, mająca swoje odzwierciedlenie w jej karykaturach z utrwalonych w polskiej literaturze oraz filmie tego czasu, odeszła już dawno w przeszłość, choć widziałem jej reminiscencje jeszcze w Polsce w latach 2000-2005. Dziś sytuacje tego rodzaju jawią się powszechnie jako zwyczajna patologia, niezależnie od tego czy żyjemy w Polsce czy w USA. Dziś mam 40 lat i nadal się uczę. Jestem studentem 3-go roku studiów rabinicznych, mając już za sobą m.in. doktorat z filozofii. Moją sytuację życiową określa się tu, w Ameryce, mianem second career (druga kariera). Szczerze mówiąc jest to moja czwarta albo piąta kariera, wszystko zależy od tego jak to liczyć. To co robię w swoim życiu może się niektórym wydawać dziwne, innym szalone, ale ja się tym nie przejmuję. Jestem szczęśliwy, że mogę się z Wami podzielić moim refleksjami na temat porcji Tory na ten tydzień.
Już w pierwszych wersetach owej porcji Tory (Ex 10:1-2) Bóg wyjaśnia dlaczego “uczynił twardym serce faraona” tzn. nieczułym na los uciskanych w Egipcie, w tym Izraelitów. Ta paradoksalna sytuacja ma następujące cele:
I rzekł Pan do Mojżesza: «Idź do faraona, ponieważ uczyniłem twardym serce jego i jego sług, abym mógł czynić znaki swoje wśród nich, i abyś opowiadał dzieciom twoim i wnukom, co zdziałałem w Egipcie. A znaki moje czyniłem między nimi, aby wiedzieli, że Ja jestem Pan.
Owe cele to: 1. Abym mógł czynić znaki swoje, 2. Abyś opowiadał swoim potomkom co zdziałałem w Egipcie. 3. Aby wiedzieli (zarówno Izraelici jak i Egipcjanie), że Ja jestem Pan.
Przesłanie 1 i 3 to powiązane ze sobą aspekty tej samej rzeczy, co podpowiada wprost narrator opowieści. Cały ów koncept pobrzmiewa nieco narcystycznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w wyniku “boskiego pokazu siły” będą cierpieć nie tylko Egipcjanie, którzy ponoszą tutaj zbiorową odpowiedzialność za czyny swojego władcy (co nie daje nam prawa do opiniowania Boskich zachowań i decyzji, bo to jak opiniować prawa historii: całe rzesze ludzi regularnie płacą za tolerowanie despotyzmu swoich władców), ale także najbardziej umiłowany przez Boga naród – Izraelici. Ideę tę rozwinął w średniowieczu Rashi, twierdząc, że cały ów “pojedynek” Boga z faraonem “na cuda i plagi” miał na celu upokorzenie tego drugiego i pokazanie mu, oraz Egipcjanom, kto jest tutaj prawdziwym Bogiem.
Wcześniej, w czasach Miszny i Talmudu, rabini rozwinęli drugą spośród tych idei: Abyś opowiadał swoim potomkom co zdziałałem w Egipcie. (Ex 10:2) Cały traktat Miszny Pesachim (10 rozdziałów) odtwarza, w formie religijnego rytuału, naszą historię wyjścia z Egiptu, jak również jej przesłanie i wiele innych cennych w naszej tradycji idei. To dzięki naszym mędrcom mamy nasze wspaniałe pesachowe sedery i wszelkie prawa rabiniczne przypominające nam o ciężkim losie i wyzwoleniu naszych przodków. Bez owych praw i rytuałów cała nasza historia popadłaby najprawdopodobniej w zapomnienie, a wraz z nią destrukcji uległaby nasza tożsamość. To właśnie wdrożenie historii będących naszym dziedzictwem w praktykę życiową każdego Żyda uczyniło nasze historie wiecznotrwałymi. W ten sposób rabini stworzyli dla nas, Żydów, wirtualne państwo bez króla czy jakiejkolwiek scentralizowanej władzy, państwo, które pozwoliło nam jako narodowi przetrwać niemal 2000 lat rozproszenia w diasporze, w otoczeniu niezbyt dla nas przyjaznym, zachowując swoją tradycję i tożsamość.
W traktacie Pesachim Talmudu rabini dyskutują szczegóły religijnego prawa pochodzącego z Miszny. W pewnym momencie (Pesachim 99b-100) sednem ich debaty staje się następujący problem: czy wolno zjeść posiłek tuż przed Minchą (modlitwą popołudniową) w Erew Pesach (wieczór poprzedzający owo święto), czy nie. Opinie na ten temat są różne, jedni rabini mówią, że owszem, drudzy, że nie, ponieważ należy rozpocząć święto “z apetytem” tzn. nie będąc najedzonym. Cała dyskusja na dwóch stronach Talmudu, prowadzona de facto przez ponad 1000 lat (od czasów Miszny, przez czasy Talmudu Babilońskiego, aż do opinii średniowiecznych komentatorów, jak Raszi czy Raszbam) dotyczy de facto owych 30 minut i tego co wolno a czego nie wolno robić w tym momencie, np. Jeśli ktoś zaczął jeść wcześniej, to wolno mu skończyć, ale jeśli miałby zacząć jeść tuż przed Minchą, to jest to surowo wzbronione.
Wielu z nas może się to wydawać absurdalnym. Możemy się nie zgadzać z rabinami co do fundamentalnych kwestii: dlaczego trzeba nad tym debatować i czy jest to naprawdę istotne? (pytanie to, na marginesie mówiąc, pojawia się zaraz na początku refleksji talmudycznej). Możemy dyskutować z poglądami, które leżą u fundamentów owych rabinicznych koncepcji i całej religijnej rytualizacji naszego życia, jak np. Jak wszystko wypełnimy to uchroni to nas od niebezpieczeństw, zagrożeń, bożych kar a może nawet od wszelkiego zła lub Jeśli wszyscy Żydzi choć raz nie złamią żadnej reguły szabatu, wówczas przyjdzie Mesjasz. Możemy dyskutować z poglądem, iż jeśli będziemy super zorganizowani i zdyscyplinowani, to doświadczymy wszystkiego czego chcemy i osiągniemy wszystko, co chcemy.
Ale musimy przyznać, że ta rytualizacja naszego życia pozwoliła przetrwać całym pokoleniom naszych przodków, w świecie, który był znacznie mniej przyjazny i sympatyczny dla nas, jak i innych narodów od świata, w którym żyjemy w tym momencie. Nie możemy się nie zgodzić z poglądem, że nasze życie musi być zorganizowane sensownie wokół (czasem całej głębi) małych i wielkich celów, które sobie wytyczamy. Nikt tego otwarcie nie kwestionuje, ale ktoś, kto kwestionuje sens religijnego rytuału, sens konieczności organizacji wewnętrznego życia, utrzymując, że wystarczy organizować je “zewnętrznie” tj. politycznie, społecznie, ekonomicznie, zaprasza nasze życie do dryfowania w stronę obrazka, który opisałem na wstępie. Nie tylko dryfujemy wówczas w stronę patologii, ale i niewoli. Zostawimy wszystko kierownikom, którzy pojawiają się czasem na hali produkcyjnej, ponieważ mają inne, ważniejsze sprawy. Jedyne co robią to wyrażają dezaprobatę, czasem krzyczą na nas – co byłoby dla nas w zasadzie dobre, ale zwykle ignorują, co jest tragiczne w skutkach i prowadzi cały zakład produkcyjny na skraj upadłości.
Niech każdy z nas znajdzie swój środek pomiędzy rytuałem i dyscypliną, a tzw. spontanicznością, wedle swoich możliwości i swojej świadomości. Jeśli przesunięcie na tej osi będzie dla nas progresem, zdobędziemy więcej wolności. Nadchodzi Szabat a to prawdziwa perła naszej tradycji. Dziś nie pracuję. Po tym, jak zapalam świece, zwracam się ku pięknu egzystencji wśród ludzi, których kocham. Odstawiam wszystkie tzw. ważne sprawy na jutro. I to jest mój obowiązek.
Szabat szalom
Menachem Mirski
Leave a Reply