19 października 2018, Beit Warszawa
Dwa słowa nadają bieg historii. Dwa nieoczekiwane słowa. Pierwszych jedenaście rozdziałów Tory poświęconych zostało wyjaśnianiu metafizycznych podstaw Istnienia: jest Stwórca, który wszystko stworzył i który był niezadowolony z tego, co stworzył (będę używał zwrotu „on”, gdyż jest to zgodne z gramatyką źródłowego języka Tory, ale ten Bóg nie jest jakimś wielkim macho, tak jak w niektórych innych religiach). Nigdy nie wyjaśnia się nam, dlaczego to zrobił ani też dlaczego niektóre rzeczy są właśnie takie, jakie są; po prostu takie są – mamy różne gatunki, różne światła na niebie i różne cykle czasu. Drugie wytłumaczenie wyjawia powód, dla którego istnieje ludzkość, wyjaśnia też, jak powstali ludzie i dlaczego występują odmienne płcie, potem dowiadujemy się zaś o pierwszym związku i o pierwszych dzieciach, o tym, jak rodzaj ludzki rozwinął się w sposób, który nie przypadł Bogu do gustu, więc Bóg postanowił zgładzić niemal wszystkie żywe stworzenia żyjące na lądzie i rozpocząć wszystko od nowa…, co powinno nas nauczyć, że globalne zniszczenie JEST technicznie wykonalne. Następnie ludzkość rozwija się na nowo, na różne sposoby, pod postacią różnych pod-grup: ras, plemion, narodów, i na skutek Bożego zarządzenia wykształca różne języki….
Naprawdę NIE ma znaczenia, czy wierzymy w całą tę biblijną opowieść. NIE trzeba być biblijnym fundamentalistą i uważać każde wydrukowane słowo za fakt naukowy – ważne jest to, że w chwili, gdy rozpoczyna się „opowieść” Abrama mamy już ukonstytuowany świat wyglądający mniej więcej w taki sposób, który i my sami byśmy rozpoznali. Mamy więc dzień i noc, zimę i lato, mamy kontynenty i morza, różne ludy zamieszkujące w różnych krajach i mówiące w różnych językach, mamy żywe stworzenia, które zostały udomowione, bo dawały mleko, wełnę, mięso i skórę; są też inne stworzenia, dzikie i potencjalnie niebezpieczne, w związku z czym owce potrzebują ochrony przed drapieżnikami; są pola pszenicy i drzewa dające figi, oliwki i daktyle. Podczas niektórych pór roku pada deszcz – lub przynajmniej powinien wówczas padać deszcz, w przeciwnym wypadku nastają bowiem tragiczne w skutkach susze. Ludzie ustanowili hierarchie i struktury społeczne, mamy królów oraz inne osoby twierdzące: „ta ziemia jest MOJA”. Są też nomadzi wędrujący tam, gdzie tylko sobie zażyczą, gdziekolwiek będą mogli wykarmić swoje stada; wiedzą, że na jakimkolwiek skrawku ziemi by się nie znaleźli, wciąż będą przebywać pod tym samym niebem. Ludzie pragną znaleźć partnera do spółkowania i rozmnożenia się – nazywamy to „zawieraniem małżeństw” i mówimy o „mężu i żonie” czy też, w owym okresie, o „żonach i o żonach niższych rangą, konkubinach”; mówimy o rodzicach i dzieciach, rodzinach, plemionach i narodach. Ludzie starzeją się, umierają i muszą zostać pochowani.
Tak więc w rozpoczynających się właśnie rozdziałach, czyli od rozdziału 12 aż do końca Pierwszej Księgi (Bereszit), będziemy czytać o rodzinie, która wyrusza w wędrówkę; o parze, która ma trudności ze spełnieniem marzenia o posiadaniu dzieci i musi „zaadoptować” dziecko niewolnicy; o rodzinie, która po nastaniu suszy musi przenieść się w inne miejsce i poddać się władzy sprawowanej przez lokalnych królów w miejscach takich jak Sodoma i Gerar czy też później w Egipcie; która musi wykształcić i zachować swoją własną tożsamość i religię; która wykorzystuje powiązania rodzinne w Haranie, aby zachować jedność, lecz jednocześnie dzieli się na różne, często wrogo do siebie nastawione odgałęzienia – innymi słowy, mamy do czynienia z czymś, co można by nazwać normalnością, z takim rodzajem ludzkiej egzystencji, który przetrwał w istocie aż do teraźniejszości. Z kim jesteśmy spokrewnieni? Skąd pochodzimy, skąd pochodzą nasze rodziny, jaki rodzaj więzi podtrzymujemy z różnymi członkami naszej rodziny, czy jesteśmy bliżej związani z jednymi, a słabiej z drugimi? Jakimi mówimy językami, w jakich dorastaliśmy kulturach, czy pochodzimy z krajów, które walczyły między sobą, które oblegały i podbijały sobie nawzajem miasta, czy my lub nasi przodkowie udaliśmy się na tułaczkę, wyemigrowaliśmy, uciekliśmy do innych krajów i osiedliliśmy się w nich?
Prowadzenie konwersacji z Adamem lub Noem mogłoby nam sprawić trudność, lecz Abraham pod wieloma względami jest – choć rzadko postrzega się go w taki sposób – człowiekiem „współczesnym”. Ma współczesne problemy, takie jak płacenie rachunków, wspieranie swojej rodziny i sług/pracowników, doczekanie się i wychowywanie dzieci, martwienie się, kim będzie jego synowa i jak będą wychowywane jego wnuki; sprzecza się ze swoją żoną, ma niejasną wizję lepszej przyszłości, gdy będzie się mógł osiedlić w jednym miejscu i poczuć się jak w domu. Musi zorganizować pogrzeb.
A wszystko to rozpoczyna się od dwóch, pojawiających się jakby znikąd słów. Ten człowiek, mieszkający pierwotnie w Ur, a potem w Haranie, wraz z ojcem, żoną, z braćmi, szwagierkami i bratankami, słyszy Głos, który od tej chwili zdominuje jego życie oraz życie wszystkich jego potomków – można by nawet rzec, że zdominuje historię świata, choć ten, kto tak twierdzi, pokazuje tym samym, że ignoruje wiele innych części globu, włączonych do tej strefy wpływów dopiero o wiele później, gdy chrześcijaństwo i islam (w nieco różnych formach) przywiodły koncepcję jednego, niewidzialnego Boga do Azji, Afryki, Australazji i wysp Południowego Pacyfiku, do Północnej i Południowej Ameryki….
Bądźmy szczerzy, obszar zwany przez nas „znanym światem” jest wybiórczym, sztucznym konstruktem – rozumiemy przez to po prostu ten region, dla którego dysponowaliśmy jakimiś źródłami tekstualnymi i archeologicznymi!! W synagogach (i kościołach) skupiamy się na tym, co się działo na Bliskim Wschodzie kilka tysięcy lat temu, na konfliktach, sporach o ziemię i walkach o prawo do rządzenia różnymi krajami; co tydzień czytamy o konfliktach pomiędzy Jakubem i Ezawem oraz między ich potomkami, pomiędzy Hebrajczykami i Kananejczykami, Izraelitami i Egipcjanami, lecz gdybym się was spytał, co się działo w tym samym okresie historycznym w lasach i bagnach na terenach zwanych obecnie Europą Środkową, zapewne nie mielibyście najmniejszego pojęcia!
Tak więc – nic się pod tym względem nie zmieniło! Nawet dzisiaj uwaga świata często skupia się prawie wyłącznie na tym targanym konfliktami regionie i, o ile nie dojdzie do poważnej wojny lub klęski żywiołowej, nikt tak naprawdę nie zwraca uwagi na to, co się dzieje w innych krajach – w Środkowej Afryce, w Azji, w północnej Syberii czy w krajach w regionie Pacyfiku…. Tak jakby politycy z całego świata nie mogli wyzbyć się poczucia, że ów malutki skrawek globu jest również i ICH rodzinną kolebką! Że mają prawo wyrażać opinię na temat rozgrywających się tam wydarzeń, nawet jeśli tam nie mieszkają! Nasuwa się też pytanie, czy uniwersalny Bóg powinien mieć prawo do posiadania „faworytów” – widzimy po reakcji tych, którzy mają poczucie, że NIE zostali wybrani, jaki gniew i pełną rozgoryczenia zazdrość może to wzbudzić przeciwko tym, którzy uważają, iż zostali wybrani!
Dwa słowa: „Lech Lecha”. Można je tłumaczyć na różne sposoby, ale w gruncie rzeczy oznaczają „Rusz się!”. Rusz się stąd, gdzie jesteś, i idź… gdzieś indziej. Do jakiegoś „gdzieś indziej”, które pewnego dnia stanie się domem dla – no cóż, nie dla ciebie, ale dla twoich potomków, być może wkrótce, a może za czterysta lat. Do Ziemi, która została Obiecana, ale nie Dana. Ta obietnica zostaje złożona Abramowi/Abrahamowi, ale, co irytujące, nie zostaje w tym samym czasie ogłoszona ówczesnym mieszkańcom owej ziemi. Czyż historia nie potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby Bóg powiedział również Kananejczykom: „Słuchajcie, informuję was z wyprzedzeniem, że macie się stąd wszyscy wyprowadzić za dwa pokolenia, gdyż postanowiłem ofiarować tę Ziemię innej grupie ludzi, którą szczególnie sobie wybrałem?”. Nie, Tora po prostu stwierdza bez ogródek, że „Ziemia ta była już zamieszkana przez Kananejczyków”. Bóg przyobiecał Abramowi krainę, która nie leżała sobie dziewicza i pusta, czekając, aż ktoś ją zasiedli i zagospodaruje – była to kraina już zapełniona ludźmi, rolnikami, mieszkańcami miast, pomniejszymi królami i ich wojskami. Nie pada żadna wskazówka w kwestii tego, jak rozwiązać ten problem i można powiedzieć, że pod pewnymi względami wciąż jeszcze nie doczekał się on rozwiązania!
Tak więc nawet i teraz, gdy odlegli potomkowie Abrahama (wywodzący się od jego drugiego syna Izaaka) przejęli kontrolę nad częścią przyobiecanej Ziemi (tylko nad częścią! Nie „od rzeki egipskiej aż do wielkiej rzeki Eufrat”!), toczą się konflikty, zaciekłe konflikty zarówno z innymi (z których część twierdzi, iż pochodzi od pierwszego syna, Ismaela) jak i pomiędzy samymi Izraelitami w kwestii tego, jak poradzić sobie z owymi innymi: czy lepsze będzie surowe czy też łagodne podejście, czy należy iść na jeszcze więcej kompromisów i podzielić się małym obszarem, który pozostał, czy też zachować cały obecny stan posiadania, a nawet jeszcze go powiększyć? Tak naprawdę nie ma znaczenia, jakie zajmujemy w tej kwestii stanowisko; wszystkie argumenty poszczególnych stron opierają się na wersetach z rozdziału 12. Czy uznajesz, że istnieje Bóg, który stworzywszy cały świat może zdecydować, która grupa powinna trafić w które miejsce? Który może składać obietnice? Który może przestawiać ludy niczym pionki na szachownicy w zależności od tego czy będą posłuszne, czy będą skłonne służyć i okazywać wdzięczność za to, co mają, albo czy przestaną zasługiwać na to, co już otrzymały? Który może im powiedzieć, żeby przeniosły się z jednego miejsca do drugiego i żeby spożytkowały tę okazję najlepiej, jak tylko potrafią?
W żadnym miejscu Tory nie wyjawia się nam, DLACZEGO Bóg wybrał Abrama, DLACZEGO Bóg do niego przemówił, DLACZEGO Bóg zaplanował, że Abram powinien się przenieść i osiedlić w nowym kraju. Tradycja żydowska próbowała zapełnić niektóre z bardziej oczywistych luk przy pomocy anegdot i komentarzy, midraszim, jednak sam tekst jest oschły i lakoniczny. „Idź!” – „Lech Lecha” dosłownie oznacza „Idź dla siebie!”, lecz Bóg tak naprawdę ma na myśli: „Idź – dla mnie!”. I właśnie w tym tkwi Wielka Tajemnica: gdy kierujemy się w życiu przykazaniami otrzymanymi od niewidzialnego, nienazwanego, lecz wszechpotężnego Boga, do jakiego stopnia żyjemy przez wzgląd na nas samych, a na ile przez wzgląd na owego Boga? Do jakiego stopnia my sami czujemy się partnerami w brit, w przymierzu, które połączyło nas nierozerwalnie poprzez wszystkie pokolenia i kontynenty z owym nomadą z Bliskiego Wschodu i z jego domowymi, duchowymi i politycznymi problemami – a za jego pośrednictwem również z Bogiem? Na ile my sami mamy poczucie, że kawałek ziemi na Bliskim Wschodzie naprawdę został przyobiecany właśnie nam i że powinniśmy tam mieszkać, niezależnie od wszystkiego, bądź przynajmniej bronić go i wspierać oraz tęsknić za nim, gdy przebywamy z dala od niego? Czy jesteśmy częścią tej obietnicy? Czy też częścią zagrożenia?
W jakimś momencie Bóg mówi do każdego z nas: „Lech Lecha” i musimy opuścić nasz dom i naszych rodziców i wyruszyć w wielki, bezkresny świat. Niektórzy z nas mają to szczęście, że wyruszają w drogę w czasach pokoju i dobrobytu, zaś niektórzy z nas są osieroconymi wygnańcami, którym ledwo udało się ocaleć z całkowitego zniszczenia. Niektórzy z nas mają wizję kariery, w której chcieliby się realizować, przedmiotów, które chcieliby studiować, miejsc, które chcieliby odwiedzić i w których być może zechcą się osiedlić, podczas gdy niektórzy z nas są po prostu szczęśliwi, że wciąż jeszcze chodzą po tym świecie. Niektórzy z nas powołają do życia i wychowają kolejne pokolenie, zaś inni będą te kolejne pokolenia nauczać i kształtować. Nikt z nas nie wie, jaki będzie długoterminowy efekt naszych działań za, powiedzmy, kolejne czterysta lat. Lecz gdy nadejdzie owo wezwanie – musimy Iść.
To naprawdę jest aż tak proste i zarazem aż tak skomplikowane!
Szalom,
Rabin dr Walter Rothschild.
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply