Jonasz
Moją ulubioną częścią księgi Jonasza jest rozdział piąty. Nie znajdziecie go w drukowanych wydaniach, jako że jest to rozdział – dzięki formatowi „interaktywnego tworzenia narracji” – który czytelnik, każdy z czytelników, musi sobie stworzyć na własną rękę. Jego treść nie będzie więc nigdy taka sama. Jego motywem przewodnim jest reakcja Jonasza na to, co powiedział i uczynił Bóg – a raczej na to, co Bóg powiedział i czego NIE uczynił. Nie jest to odrębna, druga część opowiadania, lecz kontynuacja zdarzeń, dalszy rozwój wypadków.
Tło i ramy wydarzeń zostały już nakreślone w rozdziale czwartym, znamy więc miejsce akcji oraz główne postacie; wiemy, że Jonasz siedzi pod uschniętym drzewem poza granicami wielkiego miasta Niniwy oraz że jest zły, niezadowolony i sfrustrowany. I, jak się wydaje, ma ku temu dobre powody. Został wyrwany ze swojego zwyczajnego, monotonnego, rutynowego i przewidywalnego życia przez boski głos, który zmusił go, wbrew jego woli, do porzucenia wszystkiego, co zna i wszystkich, których zna oraz do wyruszenia w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż. Choć stawiał opór, próbował uciec i usiłował się ukryć, przeżył coś, czego nie doświadczyła żadna inna osoba na ziemi (ani na wodzie) – przeżył po tym, jak został wyrzucony za burtę statku i groziło mu utonięcie podczas sztormu; przeżył trzy dni i noce w brzuchu jakiegoś potwora morskiego; udało mu się przejść od wybrzeża Morza Śródziemnego przez Liban i Syrię aż po sam środek Iraku. Ponosząc pewne ryzyko, jako że dostarczanie niepopularnego przesłania jest zawsze niebezpiecznym zajęciem, udał się do samego centrum najbardziej niegodziwego, brutalnego i pełnego przemocy miasta na ziemi i zawołał na głos: „Bóg jest na was wszystkich rozgniewany! Za czterdzieści dni Bóg zniszczy to miasto!”. Następnie jakoś się stamtąd wydostał i znalazł sobie miejsce poza murami miasta, rozsiadł się w cieniu i przypatrywał się rozgrywającym się wydarzeniom. Aż do chwili, gdy zapewniające mu cień drzewo uschło, a Jonasz dostał udaru słonecznego i rozbolała go głowa.
Potem jednak nic się nie dzieje. Jonasz pyta więc Boga: „Dlaczego nie?”, na co Bóg odpowiada: „No cóż, widzisz, zmieniłem zdanie. W końcu to miasto jest siedliskiem najokropniejszych ignorantów, ludzi niekompetentnych, niepiśmiennych i niepełnosprawnych umysłowo, nie wspominając już o zwierzętach, które plasują się niewiele niżej od nich pod względem osiągnięć intelektualnych. Więc, no cóż, zdecydowałem się jednak ostatecznie tego nie robić”. I na tym kończy się rozdział czwarty w drukowanych wydaniach księgi Jonasza. Następnie rozpoczyna się zaś rozdział piąty. Oto jedna z jego możliwych wersji:
– CO? – wykrzyknął z wściekłością Jonasz. – Co?! Ależ wiedziałeś o tym jeszcze zanim wyruszyłem w drogę, zanim zmusiłeś mnie do wyruszenia w drogę! Już wtedy WIEDZIAŁEŚ, jakiego rodzaju ludzie tu mieszkają, WIEDZIAŁEŚ, że są głupi, głupi jak noga stołowa, niewykształceni, niezdolni wykroczyć myślą poza swoją własną, małą strefę komfortu, niezdolni wybiec spojrzeniem poza mury i granice własnego miasta. Już wcześniej WIEDZIAŁEŚ, że jest tu dużo zwierząt. No i co z tego? Każdego dnia zabijasz tysiące ludzi! Wstają, łapią jakąś chorobę i padają trupem; albo ich serca się zatrzymują, zwalasz ich z nóg bądź zsyłasz udar. Spadają ze schodów lub przejeżdża ich jakiś wóz. Czy o NICH też się tak troszczysz? Każdego dnia w Niniwie zabijanych jest tysiące zwierząt – nie dysponuję wprawdzie statystykami, ale byłem na targowisku – no dobrze, tylko na JEDNYM targowisku, i zaręczam cię, że były tam setki krów, cieląt, owiec, baranków, kóz, świń, osłów, koni i królików – czy wspominałem już, że tutaj zjadają również szczury, psy i koty? Kurczaki, indyki, gęsi, kaczki, gołębie i skowronki? Wszystkie sprowadzono tam po to, aby je zarżnąć! Na każdym rogu można tam znaleźć kebabownie lub burgerownie! Nie wspominając już o szczurach, które truje się tam bądź zabija w pułapkach, ani o psach, które zostają zatłuczone przez ludzi na śmierć, ani o zadeptanych wężach; nie wliczając milionów owadów rozdeptywanych sandałami, rozbijanych na ścianach, łapanych w pułapki na muchy! Każdego dnia! Nie pozuj mi tu nagle na egzaltowanego, poprawnego politycznie miłośnika zwierząt, Boże! Nie baw się teraz ze mną w te wegetariańskie gierki! Nie ze mną takie numery!”.
W tym miejscu nastąpiła przerwa. Długa, przeciągająca się w nieskończoność przerwa. Gdy Bóg w końcu się odezwał, nie przemawiał już ze złością. Jego głos był łagodny, pojednawczy, nieomal błagalny.
I słowo Pana spłynęło raz jeszcze na Jonasza syna Amitaja. „Ależ nie zrozumiałeś, Jonaszu”, powiedział Bóg. „Ta cała podróż. Ta cała misja. Nie chodziło w niej wcale o Niniwę. Nie, nigdy o to nie chodziło. Chodziło o CIEBIE. Czy dasz radę posłusznie wypełnić polecenie? Czy uda ci się zmienić? Czy będziesz potrafił okazać współczucie i odczuwać empatię wobec innych ludzi, zmuszonych porzucić swoje domy i cały swój dobytek, swoje rodziny i wszystko, co jest im bliskie, i zmierzyć się z nieznaną przyszłością na obcej ziemi? Czy TY potrafiłbyś okazać współczucie ludziom siedzącym w małej łódce na nękanym sztormami morzu Śródziemnym, którym grozi utonięcie? Czy okazałbyś współczucie mieszkańcom Iraku i Syrii, których miasta faktycznie są burzone tuż przed ich oczami, razem z wszystkimi ich współmieszkańcami i zwierzętami? Czy nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie choćby krzty współczucia dla drzewa, które rośnie, a potem umiera w skwarnym upale, nie mogąc sobie poradzić z klimatem, który wcześniej wydawał mu się sprzyjający do rozwoju? Zauważyłem, że nie kiwnąłeś nawet palcem, aby je podlewać i troszczyć się o nie, najzwyczajniej uznałeś cień za coś oczywistego. Czyż to nie typowe? Zakładasz, że chłodny cień, wiatraki czy też klimatyzacja zawsze będą dostępne i narzekasz, gdy ich nie ma lub gdy coś nie działa tak jak należy, ale czy zastanowiłeś się kiedykolwiek, skąd się bierze prąd? Lub jakim kosztem jest on dostępny? Lub kto musi tak ciężko pracować, abyś ty mógł sobie siedzieć w komfortowych warunkach?
W całej tej podróży chodziło o CIEBIE, Jonaszu. Przychodzisz do mnie z pretensjami, gdy mieszkańcy Niniwy, jakkolwiek by nie byli głupi, nagle uświadamiają sobie, że sprawy nie mogą dłużej wyglądać tak, jak dotąd, że coś musi się zmienić, począwszy od ich własnego podejścia, jeśli ich miasto ma przetrwać. Ale czy nie narzekałbyś też, gdyby tego nie uczynili? Gdyby zignorowali twoje słowa? Powiedz mi też – gdybym ci teraz oznajmił: „Dalej Jonaszu, wracaj z powrotem do swej ojczyzny, wracaj do Jerozolimy i ogłoś jej mieszkańcom: „Bóg jest na was rozgniewany z powodu tego, co robicie” – czy sądzisz, że zachowaliby się choć trochę lepiej, czy sądzisz, że by cię posłuchali, czy uważasz, że zmieniliby swe postępowanie, przywdzialiby włosiennicę, posypaliby sobie głowę popiołem, pościliby, modlili się i zastanawiali, jak mogą naprawić swoje postępowanie? Czy naprawdę tak sądzisz? Jeśli tak, to idź i uczyń właśnie w taki sposób, Jonaszu, a ja pomogę ci w twym przedsięwzięciu, lecz jeśli w głębi swego wysuszonego serca wcale w to nie wierzysz, to nie przybieraj mi tu proszę takiej na wskroś moralizującej pozy i nie sądź, że jesteś w czymkolwiek lepszy od tych Niniwijczyków. Wiesz, nie wystarczy tylko określać się mianem Żyda. Musisz również BYĆ Żydem! Właśnie na tym polega przymierze”.
Jest to mrożące krew w żyłach, dramatyczne, ekscytujące i trzymające w niesamowitym napięciu miejsce w tekście, potyczka słowna pomiędzy Władcą Wszechświata i jednostkowym Żydem, który zmaga się z koncepcją indywidualnej oraz wspólnotowej odpowiedzialności i pokuty, samokrytyki oraz uczciwości wobec siebie samego. Tutaj mógłby się teoretycznie zacząć rozdział szósty, nie chciałbym jednak wybiegać za daleko. Być może za rok, w Jom Kipur. Jeśli dotrwamy do tego momentu. Nawiasem mówiąc, tradycyjnie uważa się, że Jonasz pozostał w Niniwie i został tam pochowany, a jego grób „Nabi Junus” nieopodal Mosulu stał się miejscem pielgrzymek, dopóki w 2014 roku nie wysadziło go w powietrze tzw. Państwo Islamskie czy też ISIS. Uchylamy tu jednak tylko rąbka tajemnicy w kwestii dalszych wydarzeń.
Nie wszyscy spośród dziś tu zgromadzonych są urodzonymi pisarzami, wszyscy macie jednak różne pomysły – mam oczywiście nadzieję, że nie jesteście równie głupi, co – jeśli wierzyć opisom – mieszkańcy Niniwy, niepotrafiący rozróżnić pomiędzy swoją prawicą i lewicą (i to nawet nie w politycznym znaczeniu tych terminów) i że wszyscy przeczytaliście pierwsze cztery rozdziały tej dziwacznej, niemniej wspaniałej księgi.
Tak więc – życzę wszystkim nadzwyczaj kreatywnego, pomocnego, pełnego namysłu i wyzwań czasu poświęconego na spisanie waszej własnej wersji piątego rozdziału. Zaś potem zechcecie być może omówić robocze wersje waszych tekstów z przyjaciółmi i sąsiadami oraz zastanowicie się, jaką lekcję możecie z nich wynieść zarówno wy sami, jak i wasi bliscy. Czy możliwe jest prawdziwie szczęśliwe zakończenie? Tylko czas może pokazać – w zależności od tego, co mu pokażemy. Dużo zależy jednak od tego, jakie treści MY sami umieścimy w naszych rozdziałach.
I w naszym życiu.
Chatima Towa,
Rabin dr. Walter Rothschild
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply