Warszawa, 7 sierpnia 2020 – W przypadku każdego fragmentu Tory mamy dwie strony medalu: to, co się mówi oraz to, czego się nie mówi. Do tego trzeba dodać kontekst, w jakim coś jest mówione oraz pytanie o to, co MOGŁO było zostać powiedziane zamiast tego, a potem, oczywiście, w grę wchodzą również nasze własne indywidualne i wspólnotowe reakcje na to, co się mówi i jak się do tego odnosimy, czy i w jaki sposób to akceptujemy bądź rozumiemy. Czy jesteśmy w stanie zaakceptować dany fragment jako będący w jakiś sposób Słowem Żywego Boga? Jeśli tak, to co to powinno oznaczać dla naszego zachowania – całkowite posłuszeństwo? Fundamentalistyczną akceptację, bezkrytyczną wiarę? Całkowitą wdzięczność i satysfakcję z wypełniania rozkazów? Czy też – jeśli nie jesteśmy w stanie tego zrobić – jak radzimy sobie z obecnością czegoś drażniącego, czegoś dla nas niemiłego, czegoś problematycznego w naszej Torze?
Kontekst, w jakim należy umieścić naszą sidrę Ekew, to atmosfera wielkiej radości i ulgi. Rozdział 7 księgi Dwarim zaczyna się od stwierdzenia, że Bóg wkrótce (w końcu!) zaprowadzi lud do ziemi obecnie zamieszkanej przez Hetejczyków, Gergiezejczyków, Amorejczyków, Kananejczyków, Ferezejczyków, Hewejczyków i Jebuzejczyków – „Siedem Narodów” – i że Bóg pomoże im – czyli nam! – pokonać te ludy. Pokonanie ich należy rozumieć dosłownie – jako całkowite zwycięstwo nad nimi – zwycięstwo, któremu towarzyszyła pewna forma tego, co XX-wieczni politycy eufemistycznie określili „czystkami etnicznymi” i całkowitym podporządkowaniem kulturowym, bo w przeciwnym wypadku pozostaje ukryte ryzyko, że wpływ tych ludów będzie się dalej utrzymywał nawet poprzez małżeństwo z ich pozostałymi przy życiu córkami. Gdyby tak się stało – Bóg by się rozgniewał. A więc na wszelki wypadek musimy zniszczyć ich święte miejsca, ich ołtarze, ich pomniki, miejsca, do których przychodzą, żeby się modlić. (Wszystko to można wyczytać w wersecie 5). W ten sposób – i tylko w ten sposób – staniemy się „świętym ludem”, „ludem wybranym”, ludem będącym w bliskiej relacji z Bogiem, który będzie stawiał nam żądania – niekomfortowe żądania, nie wszystko będzie miłe i przyjemne. Taka jest miłość Boga do nas i, mówiąc uczciwie, współczesny psycholog zaklasyfikowałby to jako rodzaj miłości przemocowej, miłości kontrolującej, miłości – czy ośmielimy się to powiedzieć? – narcystycznej. Bóg chce być kochany, ale Bóg sam zdecyduje, co to znaczy i jakie może to przybierać formy, i nic innego nie będzie się liczyć. Bóg będzie kochał tych, którzy są mu posłuszni i surowo ukarze każdego, kto okaże nieposłuszeństwo – jako że każdy, kto nie „kocha” bezwarunkowo zostanie uznany za tego, kto „nienawidzi”. Tak jak w starej zasadzie – kto nie z nami, ten przeciw nam”.
Muszę przyznać, że w obrębie judaizmu istnieje wiele koncepcji Boga, ale ta jest dla mnie jedną z mniej atrakcyjnych. Nasza sidra rozpoczyna się następnie słowami namawiania i błagania:
„Za to zaś, że będziecie słuchać tych micwot i przestrzegać ich oraz je spełniać, Pan, Bóg twój, dochowa ci przymierza i [miłości], które przysiągł twoim [przodkom]. Będzie cię miłował, błogosławił i rozmnoży cię. Pobłogosławi twoje potomstwo i płody twojej roli (…)” i tak dalej. Bóg pomoże ci zgładzić z powierzchni ziemi innych królów tak skutecznie, że nawet ich imiona zostaną zapomniane. Powinniście pamiętać o wszystkich tych przykazaniach, ponieważ – cóż, ponieważ Bóg wam tak powiedział. Nie potrzeba żadnego innego powodu. Spójrzmy na rozdział 8 werset 2: „Zachowaj też w pamięci całą drogę, którą Pan, Bóg twój, prowadził cię przez czterdzieści lat po pustyni, aby cię (…) doświadczyć, i aby poznać, co jest w twoim sercu…”. Była to długa próba, a jej wynik wydawał się niepewny aż do samego końca. Pozostaje nieustannie ryzyko zapomnienia (werset 11) albo przypisania sobie raczej niż Bogu zasług za wszystkie osiągnięcia (werset 17) i tak dalej.
I to ostrzeżenie przed samozadowoleniem i ukontentowaniem zostaje dla podkreślenia powtórzone kilka razy. To Bóg dał Przykazania i to Bóg będzie sprawdzał, żeby zapewnić, że są one przestrzegane. Czasem wydaje się to dość mechaniczne. Niektóre odmiany judaizmu wciąż funkcjonują w taki sposób – musisz wcisnąć odpowiedni przycisk, wypełnić odpowiedni rytuał, a wówczas dostaniesz oczekiwaną przez siebie odpowiedź. Nałóż tefilin, mówią, zapal świece „szabasowe”, i oto nadejdzie Moszijach, Mesjasz!
Ale nie w taki sposób działa liberalny judaizm, który wymaga od nas studiowania i namysłu, który wymaga od nas, abyśmy używali naszego własnego kompasu moralnego i naszego własnego, świadomego sumienia. Problem z opisywanym do tej pory obrazem jest taki, że opisuje on Boga niemal niczym kogoś, kto gra w partię szachów, przesuwając w różne miejsca plemiona i ludy, przesuwając tę figurę z tego miejsca w inne, i albo „zbija” i usuwa figurę przeciwnika z szachownicy, albo nawet poświęca jedną ze swoich własnych w ramach planu, którego nie rozumiemy. Taki obraz Boga brzmiałby znajomo dla wielu starożytnych ludów, które, być może zastępując pojedynczego Boga „bogami” w liczbie mnogiej, rozumiałyby, co się wokół nich dzieje – czy to w kategoriach wyników bitew albo klęsk żywiołowych – jako zaledwie efekt działań bogów na Górze Olimp czy gdzie tam jeszcze grających w swoje gry, gry dziecinnej i samolubnej rywalizacji, w których nie było w ogóle miejsca na moralność. My jednakże – niczym Abraham spierający się z Bogiem przed zniszczeniem Sodomy, zmuszający Boga do dopuszczenia możliwości, iż żyją tam również dobrzy ludzie – musielibyśmy pomyśleć: „A co, jeśli niektórzy z tych Hewejczyków i Jebuzejczyków są w istocie miłymi ludźmi, którzy nie zasłużyli na to, aby podzielić los przewidziany dla ich narodów? Dlaczego mielibyśmy pozwolić, żeby prowadzono nas (albo sprowadzano na manowce) w stronę trzymania się stereotypów, ku myśleniu, że w obrębie poszczególnych ludów wszyscy są tacy sami, czy będą to „ci Polacy”, „ci Niemcy” albo „ci Arabowie” albo nawet „ci Żydzi”? Świadczy to o lenistwie umysłowym, jest to przejaw przyjmowania założenia o istnieniu mentalności grupowej, aby zdefiniować wszystkie zaliczające się do danej grupy jednostki niezależnie od ich wieku, płci, statusu, ilorazu inteligencji czy dowolnego innego czynnika.
A jednak – wszyscy tak robimy! Możemy wstydzić się do tego przyznać (i słusznie!), ale terminem najczęściej używanym na opisanie dowolnej innej grupy ludzi jest po prostu: „Oni”. „Oni” są, z samej definicji, nie tacy jak „My”, a jako że „My” jesteśmy dobrzy, to – z definicji – „Oni” są inni, a zatem nie są dobrzy… – jest to okropny dylemat moralny, wzmacniany tutaj jeszcze przez nasz tekst.
Ze zjawiskiem tym spotykamy się nieustannie – nawet używanie tutaj słowa „my” jest oczywiście nieco ryzykowane, bo skąd mogę wiedzieć, czego tak naprawdę doświadczył każdy słuchacz, każdy czytelnik tego, co tutaj napiszę? Jednak my, Żydzi, wielokrotnie doświadczyliśmy bycia po drugiej stronie tego równania, bycia traktowanym jako „Inny”, jako „Oni”, przez inne ludy, które w związku z tym uważały, że mają prawo nas wygnać albo zamordować. Dokładnie tak samo, jak musieli się czuć Hewejczycy i Ferezejczycy. Wciąż tak często słyszę zwroty takie jak „Niemcy i Żydzi” albo „Polacy i Żydzi”. Oczywiście w obrębie każdej grupy etnicznej albo kulturalnej wchodzącej w skład społeczeństwa istnieją różne wspólne mianowniki, jednakże – czy naprawdę bezpiecznym, naprawdę rozsądnym i naprawdę sprawiedliwym jest myślenie w taki sposób? Albo – cokolwiek byśmy nie myśleli – POSTĘPOWAĆ w taki sposób? Właśnie tutaj wysławianie prawomocnych i uzasadnionych różnic i podziałów kulturowych zmierza nieraz ku różnym formom rasizmu, elitaryzmu i wyższościowego triumfalizmu.
Jest to oczywiście część samej natury ludzkiej i nie ma w tym nic nowego ani niczego, co ograniczałoby się tylko do nas samych. Przez stulecia jako Żydzi nie mieliśmy realnego wyboru – musieliśmy się podporządkować faktowi, iż jesteśmy traktowani w taki sposób, zaś teraz, kiedy ponownie istnieje kraj rządzony przez Żydów, państwo ze swoimi własnymi prawami i rządem, pojawia się pytanie, co to oznacza w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z innymi mniejszościami. Przy czym trzeba zauważyć, że zwrot „inne mniejszości” obejmuje również innych Żydów – tych, którzy należą do innych grup, do innych partii, pochodzą z innych krajów i tak dalej.
Nasz tekst mówi nam, że Bóg poddawał Izraelitów próbie, podczas gdy przebywali na pustyni, żeby się przekonać, jak się zachowają w innych okolicznościach; można by jednak równie dobrze powiedzieć, że prawdziwa próba miała się zacząć po tym, jak weszli do Ziemi Obiecanej! Jeśli chodzi o kwestie związane z moralnością, czy to jednostkową, wspólnotową albo narodową, byciu poddawanym próbie nie ma nigdy końca….
Szabat szalom,
rabin dr Walter Rothschild
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply