Jak wszyscy dobrze wiedzą, królowa Elżbieta II zmarła na początku tego miesiąca. Nie jestem monarchistką – wychowywałam się w najbardziej republikańskim ze wszystkich krajów, w USA, a kiedy zostałam Brytyjką i dano mi do wyboru złożenie przysięgi albo potwierdzenie lojalności, wybrałam tę drugą opcję. Wiem, że wiele osób nie chciało przechodzić tutaj procesu naturalizacji, bo nie chcieli być poddanymi, lecz obywatelami. Pomimo to niesamowite wydaje mi się, że królowa rozpoczęła swoje panowanie w roku, w którym ja się urodziłam, i przyznaję, że łezka zakręciła mi się w oku, gdy w tygodniu żałoby po jej śmierci oglądałam różne nagrania z jej udziałem.
Księga Powtórzonego Prawa jest tekstualnym odpowiednikiem tych nagrań – historią Mojżesza i jego służby ludowi, jego wzlotów i upadków. Prowadzi nas to do [paraszy] Nicawim, Wajelech i Haazinu, do śmierci Mojżesza i powszechnej żałoby. I do szeptu wybiegającego w przyszłość – „umarł król, niech żyje król”.
Mojżesz wkracza do naszej historii w zaskakujący sposób, wykazując się wielką odwagą, gdy – pomimo iż był członkiem rodziny królewskiej, a zatem kimś bogatym i uprzywilejowanym – upomniał się o niewolników i sprzeciwił się ich niesprawiedliwemu traktowaniu. Odbywa mistyczne spotkanie z Bogiem i zostaje powiadomiony o swojej misji życiowej, którą skromnie próbuje odrzucić, a którą potem z odwagą przyjmuje. Mówi władzy prawdę prosto w twarz w imieniu cierpiących Izraelitów, aby przekonać faraona do zezwolenia na ich odejście; następnie skupia swoje wysiłki na przekonaniu ludu, aby uwolnił się od służalczego nastawienia, zobowiązał się czcić Boga i został świętym ludem.
Jak czytamy, jego życie bywało często koszmarem. Był przywódcą zarazem w wymiarze administracyjnym i prawodawczym – wszystko w jednym – pośrednikiem między ludem a Bogiem, terapeutą pomagającym mediować pomiędzy lękiem, rozpaczą i powierzchownością ludu. Spoczywała na nim również ogromna odpowiedzialność spotykania Boga ponim el ponim, twarzą w twarz. Nie znajdziemy opisów przedstawiających, jak bawi się z psami albo śmieje się z przyjacielem. Nawet relacje z własną rodziną nie były bezproblemowe.
Po tym wszystkim, co przeszedł, aby dotrzeć na skraj pustyni, dlaczego nie pozwolono mu poprowadzić ludu do ziemi [obiecanej]? Zwykle jako powód podaje się fakt, iż tracił nad sobą panowanie w kontaktach z ludem oraz okazał nieposłuszeństwo Bogu przy wodach meriwa. Zastanawiam się jednak, czy nie chodzi o coś prostszego. Nowe okoliczności historyczne wymagają innych umiejętności przywódczych i świeżej perspektywy. Tak jak królowa pełniła służbę w czasach wojny i imperium, tak Mojżesz służył w czasie wyjścia z Egiptu i objawienia. Przez wzgląd na przyszłość Mojżesz musiał odsunąć się na bok, tak aby lud sam wziął odpowiedzialność za siebie i swoją relację z Bogiem, jak to ogłosili ponownie w przededniu swojego wejścia [do ziemi]. Wraz z Jozuem, który nie był ani prorokiem, ani nauczycielem, dla ludu pojawił się nowy potencjał.
Coś podobnego można moim zdaniem powiedzieć o królowej. Wywołałam lekką kontrowersję, gdy napisałam na Facebooku, że – choć przyznałam, że Elżbieta „królowała” nadzwyczaj dobrze i była dobrą, godną podziwu przywódczynią – to moim zdaniem jest to dobra okazja, aby pochować monarchię jako taką. Postąpiłam niczym prorok Samuel, który ostrzegał przed wprowadzeniem monarchii. W swoich komentarzach wiele osób przekonywało, że naród może mieć albo monarchę, albo prezydenta, czemu towarzyszyły wyrażone i niewyrażone obawy, że opcja „prezydencka” nieuchronnie skończy się kimś w rodzaju Trumpa. Utrzymywali, że monarchia pełni żywotną rolę w zapobieganiu takiemu scenariuszowi. Jak się okazuje, ludzie chcą przywódców – nie, tak naprawdę chcą superbohaterów, gwiazdorów, wybitnych sportowców i mesjaszy oraz tych, których rabin Jack Bloom nazwał Symbolicznymi Wzorami: przywódców, którzy są odbierani i traktowani niczym zamienniki dla żydowskiej tradycji, a nawet dla Boga, i od których oczekuje się stosownego do tej roli zachowania.
Wiele osób obdarza wyidealizowanego „innego” władzą, aby nadać sens życiu, aby umieścić jasność, stabilność i odpowiedzi w owym „kimś”; ma to pomóc zrozumieć świat, który często bywa niezrozumiały. Jak napisał mi mój przyjaciel rabin Richie Address, „obawiamy się wiedzy o tym, że jesteśmy sami i że to, jak pokierujemy naszym życiem, w dużej mierze spoczywa w naszych rękach”. Wszystko jest lepsze od pełnego zmierzenia się z fundamentalnymi pytaniami o to, jak odnaleźć sens życia, ponieważ – mocno w to wierzę – nie ma żadnego sensu a priori, a tylko taki, który sami wyznaczymy i stworzymy. A to ciężka praca, która bywa bolesna i przerażająca.
A co w takim razie z Mojżeszem, gdy odwiedzamy go tuż przed jego śmiercią? Wizja Mojżesza przypominała wizję królowej, jako że związana była z imprimatur boskiego wezwania – w jej przypadku odziedziczonego, zaś w jego przypadku nadanego; żadne z nich nie zostało „wybrane” w demokratyczny sposób. Oboje byli skromni, oboje zaprzysięgle religijni. Oboje byli bardzo starzy. I oboje ciężko pracowali aż do śmierci.
Mojżesz dostał misję do wypełnienia – wyprowadzić lud z Egiptu i zaprowadzić go na Synaj, aby przyjął przymierze z Bogiem. A stamtąd miał poprowadzić ich do przyobiecanej im ziemi. W paraszy Nicawim gromadzi lud i prosi Izraelitów, aby potwierdzili na nowo swoje przymierze z Bogiem, co też uczynili – czasownik „nicaw” oznacza „umieścić się w jakiejś pozycji”, czynną decyzję, aby umieścić się w jakimś położeniu raczej niż po prostu biernie się tam znajdować. Następnie Mojżesz umiera, a Tora mówi nam, że miejsce jego pochówku jest nieznane, nie wspominamy o nim też w hagadzie pesachowej – wszystko to w celu zapewnienia, że nie umieścimy istot ludzkich, jak bardzo by na to nie zasługiwały, w centrum naszych praktyk religijnych. Nawet Mojżesza! A kto lepiej niż wy w Polsce rozumie zagrożenia płynące z postawienia człowieka w centrum narodu – wystarczy tylko spojrzeć na Putina albo nieco dalej, na Hitlera, aby zrozumieć drugą, czarną stronę charyzmatycznego przywództwa.
O królowej mówi nam się, że zjednoczyła naród i inspirowała ludzi, ale czy faktycznie tak było? Czy było to w ogóle możliwe? Mogła być podziwiana i kochana, ale Zjednoczone Królestwo jest na skraju katastrofy, rozdarte przez głosowanie w sprawie Brexitu oraz przez schizmy pomiędzy Północą (tam gdzie mieszkam) a Południem. Szkocja może wciąż się odłączyć, w Północnej Irlandii znów trwają zawirowania, również z powodu problemów związanych z Brexitem. Szerzy się ksenofobia, której ofiarami padają często Polacy. I tak dalej.
Czy Mojżesz odniósł sukces? Spójrzmy na lud żydowski. Czy zjednoczyliśmy się już w ramach naszego świata religijnego, czy jesteśmy oddani najwyższym wartościom? Chciałabym, aby tak było, ale z pewnością tak nie jest.
Biorąc to wszystko pod uwagę, kwestionuję podstawową koncepcję, jakobyśmy potrzebowali inspiracji ze strony symbolicznych wzorów do naśladowania, królowych czy nawet proroków. Nieżyjący już rabin Jonathan Sacks napisał: „Pod koniec życia Mojżesz dostrzegł poważną porażkę swojego przywództwa. Wyprowadził Izraelitów z Egiptu, ale nie wyprowadził Egiptu z Izraelitów. Zmienił los swojego ludu, ale nie zmienił jego charakteru… Dopóki jest jakiś Mojżesz dokonujący cudów, ludzie nie muszą brać odpowiedzialności za samych siebie….[1]
Właśnie takie jest straszliwe zadanie na zbliżające się Wielkie Święta – wziąć odpowiedzialność za samego siebie. Koncepcja ta ma swoje granice, o czym będę mówić w Rosz Haszana. Ale właśnie takie wydaje się być żarliwe pragnienie Mojżesza u kresu jego życia: „Nie jest ono na niebie, lecz jest w twoich ustach, abyś je czynił; wybierz życie”. Istnieje często cytowany midrasz, którego puentą jest stwierdzenie, że kiedy zjawisz się w olem habo, w przyszłym świecie, nie zapytają cię, dlaczego nie byłeś Mojżeszem, ale dlaczego nie byłeś sobą.
Gdy pisałam te słowa, zwiększyła się jeszcze moja nieufność do koncepcji figuranta mającego być źródłem inspiracji. Przeczytałam jednak kolejny przekonujący fragment autorstwa rabina Jonathana Sachsa, w którym przedstawia argumenty za przeciwnym stanowiskiem. Stwierdził: „W przypadku religii takiej jak judaizm, z tak wieloma jednoznacznymi zasadami… pojawia się niebezpieczeństwo, że możemy zapomnieć o tym, iż są sfery życia, w których nie ma zasad, lecz tylko wzory do naśladowania, ale które nie są przez to mniej znaczące z religijnego punktu widzenia…. Są podręczniki w formie książek oraz podręczniki-ludzie. O cnotach uczymy się w mniejszym stopniu poprzez formalne wytyczne, a raczej znajdując cnotliwych ludzi i obserwując, jak żyją. Czasem odgrywamy ważną rolę nie tyle tym, co robimy, ile przez to, kim jesteśmy”.[2] I pomyślałam, że może jednak ci, którzy zdobyli sławę, tacy jak Marek Edelman albo David Attenborough, są godni naśladowania.
Zadanie pozostaje wciąż takie samo i niezależnie od tego, czy będą nas motywować Mojżesz, królowa Elżbieta, Edelman albo Attenborough czy też nasze własne doświadczenia religijne albo lektura inspirującego tekstu, ostatecznie to poszczególne jednostki muszą wziąć odpowiedzialność za to, co robią w życiu i umieścić ją w swoim wnętrzu – właśnie takie jest przesłanie tych dni pokuty. W przeciwnym wypadku wciąż zbyt łatwo jest wymachiwać flagą, a potem głosować przeciwko wpuszczaniu imigrantów, albo dokładnie analizować swoje pożywienie, lecz potem obrażać drugiego człowieka. Położyłem dziś przed tobą…
- Rabin dr Jonathan Sacks ↑
- Ibid. To Heal a Fractured World, s. 239Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka ↑
Leave a Reply