Refleksja nad paraszą Miszpatim
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””]Jeśli kupisz niewolnika – Hebrajczyka, będzie (ci) służył sześć lat, w siódmym roku zwolnisz go bez wykupu. Jeśli przyszedł sam, odejdzie sam, a jeśli miał żonę, odejdzie z żoną. Lecz jeśli jego pan dał mu żonę, która zrodziła mu synów i córki, żona jak i dzieci będą należeć do pana, a on odejdzie sam. A jeśliby niewolnik oświadczył wyraźnie: “Miłuję mojego pana, moją żonę i moje dzieci i nie chcę odejść wolny”, wówczas zaprowadzi go pan przed Boga i zawiedzie do drzwi albo do bramy, i przekłuje mu pan jego ucho szydłem, i będzie niewolnikiem jego na zawsze.
(Wj 21:2-6)[/perfectpullquote]
Ostatni werset brzmiał dla mnie niegdyś zdumiewająco: jak to możliwe, że niewolnik, który ma otwartą drogę do wolności, dobrowolnie poddaje się wiecznej służbie swemu panu? Prawdopodobnie moja reakcja była spowodowana tym, że my, współcześni ludzie mieszkający na Zachodzie, pojmujemy niewolnictwo w kontekście doświadczeń ostatnich wieków naszej cywilizacji i myślimy o niewolnictwie w sposób jednoznacznie negatywny. Starożytna rzeczywistość wyglądała jednak z goła inaczej, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę specyfikę żydowskiego niewolnictwa w starożytnym Izraelu. Niewolnik miał różne prawa: Szabat – dzień wolny od pracy, prawo do posiadania prywatnej własności i własnej rodziny, których właściciel nie miał prawa naruszać. Istniało wiele praw regulujących status i traktowanie niewolników. Izraelita mógł zostać niewolnikiem tylko z nakazu sądu (przestępcy – w starożytnym Izraelu nie istniała instytucja więzienia) lub dobrowolnie oddając się w niewolę (np. biedacy, którzy nie mogli spłacać swoich długów). Inni niewolnicy zawsze byli rekrutowani spoza narodu. Istnieje opinia, że hebrajski niewolnik i odnoszące się do niego prawa (Wj 21: 2–6) odnosiły się również do wszystkich niewolników, którzy urodzili się w domu nieżydowskich niewolników rekrutowanych spoza Izraela. W przypadku biedaka, który zaprzedaje się w niewolę, lub człowieka wykupionego z niewoli od obcokrajowca, nie można było czynić różnicy między niewolnikiem a najemnym robotnikiem. Ponadto nasi mędrcy i większość komentatorów biblijnych są zdania, że to „niewolnictwo na całe życie” nie było na całe życie: słowo le’olam oznacza „na życie w okresie jubileuszowym”, czyli co najwyżej 50 lat, ponieważ:
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””]Jeżeli brat z powodu ubóstwa sprzeda się tobie, nie będziesz nakładał na niego pracy niewolniczej. Będziesz się z nim obchodził jak z najemnikiem albo jak z osadnikiem. Będzie służyć tobie tylko do roku jubileuszowego. (Kpł 25:39-40)[/perfectpullquote]
a gdy pan umarł, jego niewolnicy byli automatycznie uwalniani. Nie wchodząc głębiej w szczegóły dotyczące instytucji niewolnictwa w starożytnym Izraelu, możemy stwierdzić, że często była to instytucja korzystna dla samych niewolników, zwłaszcza tych, którzy popadli w konflikt z prawem lub po prostu nie byli w stanie poradzić sobie z własnym życiem.
W dzisiejszym świecie wiele osób nie radzi sobie z własnym życiem. Nie potrafią zarządzać swoimi zasobami, materialnymi i niematerialnymi, a dzieje się tak często dlatego, że nie potrafią zarządzać samymi sobą. Stoimy przed innymi wyzwaniami niż ludzie starożytności czy średniowiecza, ale odsetek osób, którym się w życiu ‘nie udaje’, jest wciąż wysoki. Jak działałaby dzisiaj instytucja niewolnictwa podobna do tej biblijnej? A może nadal istnieje, chociaż w innej formie?
Wyobraźmy sobie, że w którymś rozwiniętych, zachodnich krajów dochodzi do władzy grupa ludzi, która otwarcie proponuje nam: zapewnimy wam życie na przyzwoitym poziomie, pod warunkiem, że zrzeczecie się prawa do głosowania. Albo – będziecie na nas głosować do końca życia. Brzmi to nierealnie, ale jak myślicie, ilu ludzi by po prostu na to poszło? Ilu ludzi sprzedałoby swoje prawo do głosu w sprawach politycznych za cenę ‘przyzwoitego życia’ i braku konieczności martwienia się o sprawy fundamentalne?
To się de facto już dzieje i to od wielu lat; kupowanie głosów wyborców to norma. Kupowanie poparcia polityków przez wielki biznes jak i instalowanie “swoich ludzi” w rządach to też norma. Politycy kupują głosy wyborców, sami zaś są kupowani przez wielki biznes, w mniej lub bardziej legalnej formie. Sądzę, że jesteśmy coraz bliżej dystopii, w której masy świadomie rezygnują ze swojego głosu w sprawach politycznych w zamian za różnego rodzaju benefity.
Czy jest to tzw. teoria spisku? Nie sądzę. Wierzę, że ludzie obdarzeni wielką władzą, czy to z demokratycznego wyboru, czy przez fakt dotarcia na górę finansowej piramidy świata są stale nęceni pokusami poszerzania swojej władzy nad innymi, co wiąże się z ograniczaniem wolności zwykłych obywateli. Absolutnie nie wierzę, że kierują się dobrem ludzkości miast własnym interesem w większym stopniu, aniżeli przeciętny człowiek. Przypuszczam nawet, że w mniejszym: jednym z czynników prowadzących do sukcesu w biznesie jest egocentryzm. Nie potępiam tego, bo ludzie zmieniają swoje postawy z czasem, w toku własnego doświadczenia. Dlatego jest wielu bardzo bogatych ludzi, którzy są zarazem wielkimi filantropami. Ich dobroczynność jest jednak naznaczona ich charakterem i bardzo często celowa, mająca na celu realizację określonej wizji świata, w którą oni wierzą. Te wizje nie muszą być jednak zawsze dobre dla społeczeństwa, ludzkości itd.
Trudno mi oszacować skalę korupcji wśród „możnych tego świata”, zwłaszcza w skali globalnej. Nie posiadam w tym głębszej ekspertyzy a analizując te kwestie, łatwo jest popaść w teorie spiskowe. Te z kolei są szkodliwe, choćby dlatego, że często służą usprawiedliwieniu własnej, kiepskiej sytuacji życiowej: co mogę zrobić, jeśli wszystko jest w rękach rządów i wielkich korporacji? Jednakże negowanie problemu korupcji w wielkim świecie i (potencjalnych) niebezpieczeństw z tego płynących jest moim zdaniem zwyczajną ślepotą. Dlatego chciałbym wszystkich uczulić na tę kwestię: ci, którzy mają ogromną władzę i przez to wielki wpływ na nasze życie nie są bardziej ‘święci’ od przeciętnych ludzi (co też nie oznacza, że permanentnie spiskują przeciw nam). W związku z tym, z definicji, nie zasługują na większe zaufanie, niż przeciętny, przypadkowy człowiek spotkany przez nas na ulicy. Jednakże czy w związku z faktem, że ich decyzje mogą mieć ogromny wpływ na nasze życie, zasługują na mniejsze zaufanie? Myślę, że powiedzenie Lorda Actona „Władza korumpuje; władza absolutna korumpuje absolutnie” jest całkowicie aktualne i nie sądzę, że cokolwiek zmieni się w tej kwestii w tym stuleciu, jeśli kiedykolwiek. Tym co się natomiast zmieniło, jest to to, że w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci zyskaliśmy „wolny internet”, ale straciliśmy „wolne media”, które już nie są wolne: nie grillują wszystkich jednakowo i „nie patrzą na ręce władzy”. 95% z nich służy konkretnym wizjom świata i interesom politycznym. Patrzą na ręce tych, których chcą i grillują tych, których chcą.
Aldous Huxley zauważył, że tyrania odniesie sukces, jeśli niewola stanie się dla ludzi przyjemna i dogodna. Pawłow zwrócił uwagę, że ludzie pod wieloma względami nie różnią się od psów, ponieważ można ich równie łatwo tresować za pomocą prostych sugestii i odpowiedniej nagrody. Czy więc zbliżamy się do nowego Egiptu, który ludzie dobrowolnie zaakceptują, ponieważ niewolnictwo będzie po prostu przyjemne? Być może jedynym ratunkiem dla nas jest wiedza, mądrość i wnikliwość: trzy rzeczy, o które prosimy Boga w czwartym błogosławieństwie naszej codziennej Amidy. Tylko one pozwalają nam uciec od naszych naturalnych determinacji. Stosując je w praktyce nieustannie wznosimy się ponad poziom psów Pawłowa i dzięki nim jesteśmy wolnymi oraz świadomymi istotami ludzkimi.
Szabat szalom!
Leave a Reply