Beit Warszawa, 19 lipca 2019 – Sidra Pinchas zaczyna się w środku przerażającego wydarzenia i rozpoczyna się w sposób nie tylko zaskakujący, ale szokujący – Bóg APROBUJE impulsywne, gwałtowne działania Pinchasa, syna Eleazara, wnuka Aharona, kohena, który właśnie zamordował dwie osoby przyłapane „in flagranti”, gdyż były nie tylko różnej płci, ale należały również do dwóch różnych religii. (Interesującym tematem do dyskusji byłoby to, na ile poważnie którekolwiek z nich podchodziło do swojej religii; Tora podaje nam również ich imiona i status społeczny, nie wspomina jednak wiele na temat tego, jak się poznali, czy byli w sobie zakochani ani czy to był ich pierwszy raz…). Omawiane tu zajście stanowi poważne wyzwanie dla każdego, kto od tego czasu czytał tę historię. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, co się dzieje? Czy możemy poprzeć podjęte w tej sytuacji działania? Czy też może się od nich dystansujemy, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Gwoli sprawiedliwości, owo zajście, tak jak je opisano w Lb 25, 6-9, czyli w wersetach tuż przed początkiem czytanej w tym tygodniu sidry, nie wydaje się mieć wiele wspólnego z romantyczną miłością czy erotyzmem; wygląda raczej na celowy akt rebelii, na afiszowanie się przez nich z całkowitym lekceważeniem Boga i Mojżesza. W przypadku Koracha doszło do kryzysu politycznego; teraz mamy zaś do czynienia z kryzysem religijnym. Religia moabicka i midianicka jest najwyraźniej bardzo atrakcyjna dla Izraelitów, którzy, powiedzmy sobie otwarcie, aż do teraz żyli na pustyni, w namiotach, jedząc mannę. Nagle pojawiło się składanie ofiar – mięso! – i zapewne również alkohol; przypuszczalnie jest tam muzyka, tańce i atrakcyjne, bardzo skąpo ubrane młode damy (noszące jeszcze mniej pod owym bardzo skąpym odzieniem), i w związku z tym wygląda na to, że Izraelici bez większego zawahania odchodzą od ascetycznej, abstrakcyjnej, rygorystycznej religii, która aż do tej pory składała się przede wszystkim z zakazów i kar oraz z obietnic dotyczących przyszłości. Chcą spróbować, jak to będzie z lokalnymi bogami, którzy zdają się oferować dobrą zabawę.
Monoteizm NIE jest prosty. Koncepcja głosząca, że istnieje tylko JEDNO bóstwo, które jest odpowiedzialne za WSZYSTKO, zarówno za to, co dobre, jak i za to, co złe w życiu i we wszechświecie, jest często trudna do zaakceptowania. Bądźmy co do tego szczerzy. W dużej części świata wciąż wyznaje się politeizm albo animizm, wiarę w istnienie naturalnych sił w każdym drzewie i każdej górze albo nad nami, w niebie, zaś za każdy aspekt ludzkiego życia odpowiada inne bóstwo. W końcu w zwykłym życiu udajemy się do innego specjalisty, jeśli zamierzamy naprawić samochód, obciąć włosy albo jeśli chcemy, żeby wycięli nam wyrostek; nie oczekujemy, że jedna osoba będzie fachowym specjalistą w absolutnie każdej dziedzinie. Sensowne wydaje się więc założenie, że istnieje jeden bóg odpowiedzialny za wygrywanie wojen, inny za to, żeby wyrosły plony albo żeby krowy się ocieliły, a jeszcze inny w celu zapewnienia, że żona zajdzie w ciążę albo żeby ochronić nasze dzieci od chorób. W takiej sytuacji będzie się chciało znaleźć przychylność w oczach każdego z nich, będzie się więc chodzić do ich kapliczek albo świątyń i będzie się ofiarować datki albo małe dary, które składa się albo na ręce kapłanów, albo bezpośrednio samemu bogu albo samej bogini, wykona się kilka gestów, pokłoni się albo co tam jeszcze. Wiemy, że w niektórych miejscach oddawania czci dostępny był alkohol do picia albo zioła do palenia, a w niektórych uprawiano nawet „święty seks” – miał to być sposób na przypomnienie bogu, żeby nie zapomniał zrobić tego, co ma do zrobienia.
W takim układzie mogły zapewne występować trudności z codziennym zapewnieniem minjanu. Jeden pozytywny aspekt politeizmu – którego często się nie dostrzega – jest taki, że zwykle jest on bardzo tolerancyjny wobec istnienia innych bogów. Ktoś, kto oddaje jednocześnie cześć pięciu czy sześciu bogom nie będzie miał trudności, żeby pozostawać w dobrych stosunkach (pod względem religijnym) z inną osobą, która ma innych czterech czy pięciu bogów. Być może będą mogli się powymieniać anegdotami, przepisami i dobrymi pomysłami w kwestii składania ofiar. Osoba, która ma już wielu bogów, nie będzie się czuła tak bardzo zagrożona przez fakt, że istnieją również jacyś inni. Natomiast osoba wierząca, że istnieje tylko JEDEN Bóg będzie postrzegała taką różnorodność jako coś odrażającego, jako zaprzeczenie tej podstawowej prawdy.
(Nawiasem mówiąc, jest to jeden z zasadniczych problemów teologicznych, jakie występują pomiędzy judaizmem i pewnymi formami chrześcijaństwa, gdzie – poza kwestią Trójcy Świętej – istnieje najwyraźniej cała armia przeróżnych świętych i błogosławionych osób o niezdefiniowanym albo mitycznym statusie, do których można się modlić w sprawie konkretnych kwestii i problemów, zamiast modlić się tylko do samego Boga).
I podobnie jest z Pinchasem. Ale również z osobą piszącą ową narrację, która używa bardzo mocnego języka – pisze, że Izraelici „oddają się nierządowi /prostytucji” z miejscowymi dziewczynami; że podjadają pogańskie ofiary, kłaniają się pogańskim figurkom i symbolom. Bóg Midianitów został opisany w wersecie 3 jako „Baal Peor” – rdzeń „pe/ajin/resz zwykle oznacza albo bycie bardzo chciwym, albo „wydalanie”. A zatem ten Baal jest Baalem, „Panem Gówna”. Mamy tu zatem do czynienia z terminologią seksualną i kloaczną (nie ma to nic wspólnego z faktem, że w wersecie 1 Izraelici znajdują się w Szittim1*!). Zachowanie tej pary zostaje opisane nie tylko jako niereligijne, ale również jako coś odrażającego. Nic dziwnego zatem, że Bóg to zauważa i (kolejny raz) wpada w ogromną złość.
Widzimy tutaj (kolejny raz) bardzo ważną, podstawową zasadę judaizmu, która obowiązywała już od najwcześniejszych czasów. Celem NIE jest skłonienie Midianitów, żeby uwierzyli w Boga; chodzi o zapewnienie, żeby Izraelici NIE przestali wierzyć w Boga. Izraelici są – z racji swojego urodzenia – członkami przymierza, brit; jeśli porzucają wiarę, łamią tym samym umowę z Bogiem. Jest to dożywotnia umowa i nie oferuje im się żadnego prostego sposobu, żeby od niej odstąpić. W tym przypadku Midianici, Moabici i cała reszta, z ich radosnym świętowaniem i rytuałami, nie zostają potępieni – gdyż są poganami. Nie – nikt nie ma nic przeciwko temu, żeby dalej podążali swoimi własnymi drogami, jednak zostają potępieni za to, że uwodzą Izraelitów i odwodzą ich od ICH prawdziwej drogi, od wiary w Jednego Boga i od służenia Mu (Boga, który, nie zapominajmy, ostrzegł nas w 20 rozdziale księgi Wyjścia, że może poczuć się bardzo zazdrosny, jeśli ludzie się od Niego odwrócą, żeby służyć jakimkolwiek innym bogom). Bóg nie chce, żeby Izraelici prowadzili działalność misjonarską wśród pogan; Bóg chce, żeby Izraelici trzymali się z dala od pogan, żeby się z nimi nie mieszali, żeby się z nimi nie spoufalali, żeby nie przyswajali sobie ich zwyczajów; Bóg nie chce, żeby Izraelici uczyli Kananejczyków, jak być dobrymi Izraelitami – Bóg chce, żeby Izraelici zachowali odrębność od Kananejczyków i nie przejmowali ich zwyczajów, ich religii ani obowiązujących u nich zasad moralnych. Żeby się nie asymilowali.
Przez prawie całą pozostałą część historii żydowskiej – która w owym momencie ledwo co się zaczęła – Żydzi będą na świecie małą mniejszością. Choć niektórzy Żydzi będą gloryfikować takiego pomniejszego regionalnego przywódcę plemiennego jak Dawid, nigdy nie będą jednak posiadać rozległych imperiów niczym Babilończycy albo Asyryjczycy, albo Helleniści, albo tak jak Aleksander Wielki, albo jak Osmanowie albo Mongołowie albo Mogołowie albo Bizantyjczycy albo Austro-Węgry albo carowie albo – broń Boże – jak naziści. Nigdy nie rozprzestrzenią się po całych kontynentach tak jak chrześcijanie, muzułmanie albo komuniści czy maoiści. Nie, zawsze pozostaną małą mniejszością na świecie, nieustannie zagrożoną tym, że jeszcze bardziej się rozproszy wśród innych i zostanie wchłonięta i połknięta przez inne, otaczające ją kultury. W wielu przypadkach będą się trzymać razem ze względów bezpieczeństwa, zaś w innych będą zmuszeni trzymać się razem ze względu na naciski wywierane z zewnątrz. Będą istnieć „żydowskie obszary” albo „żydowskie przedmieścia” albo „getta” oraz – od czasu do czasu – pojedyncze małe państewko rządzone przez Żydów i dla Żydów.
Skoro wiemy, że tak właśnie się sprawy mają, wydaje się to oczywiste. Ale czy naprawdę jest to takie oczywiste? Ten ekskluzywizm? Oczywiście były okresy, gdy judaizm czuł się bardziej w stanie otwierać na nowych członków – w rzeczy samej w „Nowym Testamencie” w Mt 23, 15 Jezus krytykuje faryzeuszy za to, że są gotowi włożyć wiele wysiłku w nakłanianie ludzi do konwersji – jak na ironię, gdyż jeśli oznacza to, że sam Jezus, jako dobry Żyd, był przeciwny prowadzeniu działalności misjonarskiej – to dlaczego chrześcijanie wciąż prowadzą taką działalność misjonarską w jego imieniu? Ale – cóż, to nie jest NASZ problem.
Nasz problem leży w znalezieniu sposobu na poradzenie sobie z tym skomplikowanym zagadnieniem monoteizmu, który jest jednocześnie inkluzywny – gdyż uznajemy, że Jeden Bóg stworzył wszystkich, łącznie z nie-Żydami – ale który cechuje się również ekskluzywizmem – jako że łączy nas szczególna relacja z Bogiem i mamy szczególne zadanie do wykonania, jako lud oraz jako indywidualni Żydzi/Żydówki. Pinchas rozwiązuje ten problem w bardzo brutalny sposób – nie próbuje przekonywać ani Midianitki, ani Izraelity, tylko morduje ich oboje w miejscu publicznym, tak żeby wszyscy to widzieli i żeby komunikat ten na pewno dotarł do wszystkich. Co robili ci dwoje? Nie tylko uprawiali seks – co jest naturalne i normalne – ale wykorzystywali seks jako formę quasi-religijnego ferworu; uprawiali go na widoku publicznym, celowo tuż przy wejściu do Ohel Moed, czyli namiotu, gdzie spotykano się z Bogiem. Być może współczesnym odpowiednikiem byłoby malowanie graffiti na gmachu religijnym po to, żeby go sprofanować.
W międzyczasie Bóg nakazał Mojżeszowi, żeby zorganizował publiczną egzekucję przywódców izraelickich za to, że w swojej słabości pozwolili, żeby do tego doszło! Zaś Mojżesz polecił sędziom (kimkolwiek oni są), żeby uśmiercili każdego, kto już zboczył z właściwej drogi i oddawał cześć Baal Peorowi. W pewnym sensie jest to powtórzenie gwałtownych wydarzeń, do jakich doszło po tym, jak Izraelici oddawali cześć złotemu cielcowi w Wj 32, 26-28. Jest to więc poważny, bardzo poważny kryzys. A jednak jedynym zabójstwem, o jakim czytamy, jest to, którego dopuścił się nie sędzia, nie żołnierz, ale kapłan, którego rozsierdziły i skłoniły do przemocy jego własna żarliwość i wściekłość. NIE jest to typ osoby, z którą chcielibyśmy zazwyczaj mieć do czynienia. Tym razem nie mówi się nam, ile jest bezpośrednich ofiar, ale tekst wspomina o „pladze”, o „magefa”, która zanim dobiegnie końca zabija 24 000 osób, i być może jest to termin na określenie katastrofy w jej całościowym wymiarze.
Co intrygujące, nasza sidra zaczyna się w połowie tej historii, a nawet w połowie rozdziału – tak, jak gdyby ktokolwiek decydował o tych rzeczach chciał się upewnić, że oddzielimy sam uczynek od reakcji na niego, że będzie między nimi tydzień przerwy. Następnie w rozdziale 26 konieczne będzie ponowne policzenie wszystkich dwunastu plemion, jako że każde z nich straciło średnio 2000 mężczyzn, jak również policzenie Lewitów. W rozdziale 27 pięć sióstr najwyraźniej zgłasza się ze skargą, iż tylko dlatego, że ich ojciec nie miał przed śmiercią synów, istnieje zagrożenie, że jego imię zostanie zapomniane – i trzeba na to szybko znaleźć rozwiązanie. I tak się właśnie dzieje. Następnie Mojżeszowi pozwolono zobaczyć Ziemię, do której nie będzie wolno mu wejść, i oficjalnie mianuje Jozuego swoim następcą – którego wyświęca kapłan Eleazar, ale który sam nie jest kapłanem.
Z przedstawionego w tekście opisu wynika, że Bóg uważa, iż Pinchas był „kine” dla Boga – był „zelotą”, a nawet fanatykiem – oraz że „kiper al-bnej-Jisrael” – że za to „odpokutował”. Obiecuje jemu i jego potomkom „wieczne kapłaństwo”. Następnie mianuje Pinchasa na swoistego pierwszego wojskowego kapelana, żeby towarzyszył wojsku (31, 6) w następnej kampanii przeciwko Midianitom, lecz tym razem będzie uzbrojony tylko w trąbki i rytualne obiekty. Nic, czym można by zabijać na polu bitwy.
W historii tej zostaje zatem poruszonych wiele problemów, i wiele z nich wywołuje duży, bardzo duży dyskomfort. Świecki przywódca nie powinien wcielać się w rolę kapłana, zaś kapłan nie powinien w istocie wcielać się w rolę świeckiego przywódcy. Tylko w bardzo wyjątkowych okolicznościach kapłana wychwala się za to, że bronił religii. A nawet wówczas nasuwa się pytanie: dlaczego Bóg nie zabił Zimriego i Kozbi sam, zamiast liczyć na to, że Pinchas zrobi to w Jego imieniu?
Następnie, gdy widzimy, jak wiele narodów było albo jest rządzonych przez taką czy inną kastę kapłańską oraz jak zatarło się rozróżnienie pomiędzy świeckimi i duchowymi przywódcami, dostrzegamy liczne niebezpieczeństwa, jakie wynikają z takiego pomieszania ról. Jedna grupa powinna się zajmować problemami tego świata, tu i teraz, zaś druga powinna zajmować się bardziej wiecznością i wiecznymi wartościami. Jednak granice nie są zawsze jasne i często świeccy przywódcy mówią przywódcom religijnym, żeby „nie wtrącali się do polityki”, gdy robią coś karygodnego, lecz potem domagają się „błogosławieństwa” od tych samych funkcjonariuszy religijnych, kiedy tylko jest im to na rękę. Każda ze stron może wykorzystywać drugą do swoich własnych celów. Widzimy to aż nazbyt często. Niestety.
Czy historia ta potoczyłaby się inaczej, gdyby Bóg zareagował w inny sposób i powiedział: „NIE popieram tego, co właśnie zrobił Pinchas”? Czy czulibyśmy się z tym lepiej? A jak MY postrzegamy ten ekskluzywizm? Do jakiego stopnia bylibyśmy skłonni usprawiedliwiać bronienie naszych granic właśnie w taki sposób? Nasuwa się wiele, bardzo wiele trudnych pytań, z którymi musimy się mierzyć podczas czytania tych rozdziałów.
Szabat Szalom.
Rabin dr Walter Rothschild
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
1* Nazwa „Szittim” kojarzy się z angielskim słowem shit – „gówno” (przyp. tłum.).
Leave a Reply