Refleksja nad paraszą Emor
Pod koniec naszej tegotygodniowej paraszy znajdujemy krótką historię, podejmującą tematykę bluźnierstwa:
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””]Między Izraelitami znajdował się syn pewnej Izraelitki i Egipcjanina. Syn Izraelitki pokłócił się z pewnym Izraelitą w obozie. Syn Izraelitki zbluźnił przeciwko Imieniu i przeklął je. Przyprowadzono go do Mojżesza. Matka jego nazywała się Szelomit, córka Dibriego z pokolenia Dana. Umieszczono go pod strażą, dopóki sprawa nie będzie rozstrzygnięta przez usta Pana. Wtedy Pan powiedział do Mojżesza: «Każ wyprowadzić bluźniercę poza obóz. Wszyscy, którzy go słyszeli, położą ręce na jego głowie. Cała społeczność ukamienuje go. Potem powiesz Izraelitom: Ktokolwiek przeklina Boga swego, będzie za to odpowiadał. Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią. Cała społeczność ukamienuje go. Zarówno tubylec, jak i przybysz będzie ukarany śmiercią za bluźnierstwo przeciwko Imieniu.[/perfectpullquote]
(Księga Kapłańska-Wajikra 24:10-16)
W ostatnich dniach wybuchł w Polsce skandal związany z działalnością Elżbiety Podleśnej i wizerunkami Marii, matki Jezusa z Nazaretu, w tęczowych aureolach. Nie będę tutaj szczegółowo komentował tej konkretnej sprawy, pozwólcie jednak, że odniosę się do tej kwestii bardziej ogólnie, bowiem uważam, że sprawa jest dość symptomatyczna.
Przede wszystkim nie uważam, że penalizacja bluźnierstwa powinna być koniecznym elementem systemów prawa państwowego, w sensie, iż bluźnierstwo powinno być ścigane z urzędu, jako przestępstwo (a jest tak w przypadku 32 krajów współczesnego świata). Po pierwsze nie istnieje precyzyjna granica (i nie sądzę, że można ją obiektywnie i niezawiśle ustalić) pomiędzy krytyką, a bluźnierstwem. Po drugie, idea bluźnierstwa jest w rzeczywistości częścią ideologicznego sporu, niekiedy wojny, o tożsamość, a ta powinna być przedmiotem publicznej debaty, nie zaś jednostronnym dyktatem dominującej w społeczeństwie grupy ani także narzędziem moralnego szantażu ze strony grup pozostających w mniejszości. Powinny jednak istnieć cywilne instrumenty prawne służące ochronie wyznawanych przez nas wartości, jeśli ktoś publicznie z nich szydzi, oczernia, w symboliczny sposób nimi poniewiera. Chodzi w tym przede wszystkim o zachowanie porządku społecznego i kultury społecznej debaty.
Tożsamość nie składa się jednak, wbrew pewnym obecnym we współczesnym świecie trendom, wyłącznie z jej subiektywnych wyznaczników. Innymi słowy, tożsamość danego podmiotu nie jest tylko i wyłącznie określania przez ten podmiot; istnieją obiektywne wyznaczniki tożsamości i są one równie istotne, a czasem wręcz ważniejsze od czynników subiektywnych. Nie wystarczy powiedzieć sobie i uwierzyć, że „Jestem X” by stać się „X” podczas gdy wszyscy wokół widzą, że jestem „Y”. I nie chodzi tu wyłącznie o ich percepcję, chodzi o owe obiektywne wyznaczniki tożsamości i dotyczy to każdego rodzaju tożsamości, narodowej, religijnej czy płciowej. Nie liczymy do minjanu ludzi tylko na tej podstawie, że raz wspomnieli, że są Żydami i tylko dlatego, że w to wierzą. Musimy poznać ich historię, musi być ona wiarygodna, niezależnie od tego, czy jest to historia czyjejś rodziny, czy też np. konwersji. W tym przypadku owa historia (i jej prawdziwość) stanowi obiektywny wyznacznik czyjeś tożsamości.
Z tego m.in. powodu debaty tożsamościowe dotykają często fundamentów naszej kultury. Współczesna Ameryka Północna oraz Europa są, generalnie rzecz biorąc, najdogodniejszymi miejscami na świecie dla ludzi do życia. Jest tak wyłącznie dzięki wartościom, na których nasze społeczeństwa, w toku ich dziejowego rozwoju, zostały ufundowane. Te wartości to przede wszystkim wielkie, religijne narracje kultury judeochrześcijańskiej dotyczące sensu ludzkiego życia, moralności, społecznej organizacji życia, a także wartości oświeceniowe, w tym wszelkiego rodzaju wolności: indywidualna, wolność myśli, słowa, przekonań religijnych itd. To nie wzięło się znikąd. Nasi pradziadkowie ginęli za te wartości, i nie tylko im należy się szacunek, ale także tym wartościom. A tego szacunku w życiu społecznym na Zachodzie jest coraz mniej, w czym niektórzy widzą poważne zagrożenie dla fundamentów naszej cywilizacji.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o bezmyślne posłuszeństwo wobec tak zwanej “mądrości wieków”. Bezkrytyczny konserwatyzm jest podobnie niemądry jak bezkrytyczny progresywizm. Nasi przodkowie nie byli geniuszami (niektórzy z nich byli, ale globalnie – raczej nie wszyscy), popełniali i popełnili błędy. Naszą rolą jest ich błędy naprawiać, korygować, a nie odrzucać całą ich spuściznę lub z niej szydzić. Wartości i świat, który nam zostawili w spadku ukształtowały nas i naszą tożsamość. Ten świat i te wartości to my. Owszem, bywa, że nie lubimy czegoś w sobie samych. Chcemy to zmienić i to zmieniamy. Ale tutaj rzecz tkwi w proporcjach. Człowiek, który nienawidzi w sobie wszystkiego, nienawidzi samego siebie. Taki człowiek potrzebuje pomocy, być może nawet specjalistycznej. A na pewno nie należy mu powierzać społecznie odpowiedzialnych funkcji, w żadnym wypadku.
Jest naturalnym, że ludzie przywiązani do tradycyjnych wartości społeczeństwa w którym żyją, będą reagować oburzeniem czy gniewem, gdy ktoś postępuje z nimi w sposób kwestionujący ich pierwotne znaczenia, zwłaszcza, gdy nie stoją za tym dobre intencje, lecz czyjś gniew, lub – co gorsza – resentyment.
Naszą misją jest doskonalenie świata, tego świata, jaki zostawili nam nasi przodkowie, nie zaś szydzenie, kwestionowanie czy niszczenie ich dziedzictwa. Idea, że należy zmienić absolutnie wszystko, choćby to wszystko dotyczyło tylko jednej z dziedzin ludzkiego życia (ponieważ wszystko co ludzie uważali za dobre wcześniej było błędne i złe) nie jest ideą człowieka rozumnego i wykształconego. Jest ideą człowieka szalonego, ideologicznie zaślepionego. Jest to radykalny przykład, posługuję się nim jednak dlatego, że owe radykalne pomysły wkradają się coraz częściej w naszą rzeczywistość.
Jeśli więc nie mamy dobrych pomysłów na zmiany, pomysłów o których mamy rzetelną wiedzę, że zadziałają w praktyce i przyniosą pozytywne skutki, to nie zmieniajmy stanu rzeczy, nie demolujmy tego, co nasi poprzednicy czy przodkowie wznieśli. Pragnienie zmiany dla samej zmiany nie jest niczym dobrym. Z psychologicznego punktu widzenia może być (i często jest) zwykłym przejawem intelektualnej, emocjonalnej i duchowej niestabilności, a nader często – resentymentu. A z tego nigdy nic dobrego nie płynie. Dlatego zastanówmy się na tym co możemy zaoferować światu i co de facto mu oferujemy, zanim stwierdzimy, iż nie jest on taki jaki być powinien, ponieważ on nigdy taki nie jest taki, jaki być powinien i nie jest to żadne odkrycie.
Szabat szalom
Menachem Mirski
Leave a Reply