Beit Warszawa, 18 stycznia 2019
Geografia zawsze mnie interesowała i zawsze uważałem opisy geograficzne przedstawione w Torze za fascynujące – nazwy niektórych miejsc pozostały takie same na przestrzeni stuleci, zaś inne uległy zmianie. O ile nie wydarzy się jakieś poważne, katastrofalne nieszczęście – gdzie dokładnie ZNAJDOWAŁA SIĘ Atlantyda? – większość najważniejszych mas lądowych nie ulega poważnym zmianom; podobnie jest też z rzekami; góry i pustynie, przynajmniej przez ten czas, w którym przebywamy tu my, niepozorni i żyjący tak krótko ludzie, pozostawały niezmiennie w tym samym miejscu. Tak jak gdyby wszystko zawsze wyglądało właśnie w ten sposób, choć geologowie mają w tej kwestii odmienną opinię. Dla naszego zrozumienia ludzkiej historii ważne jest nie to, co mogło się było wydarzyć miliardy lat temu – ruchy kontynentów, epoki lodowcowe i tym podobne rzeczy – lecz to, jak wyglądał świat przez ostatnie kilka tysięcy lat. Na początku naszej sidry czytamy o tym, jak Bóg podejmuje pewną strategiczną decyzję; można sobie niemal wyobrazić Boga (gdyby tylko było to dozwolone!) studiującego mapę Bliskiego Wschodu lub, niczym strateg podczas manewrów wojskowych, rozważającego kolejny ruch figur, które następnie przestawia po planszy.
Faraon odesłał lud Izraela – wyrzucił ich z Egiptu, choć hebrajski zwrot brzmi Beszalach Paro et-Amo – „gdy faraon ich ODPRAWIŁ” (Wj 13, 17). Aż do tej chwili faraon nieustannie przegrywał w owej grze boskich czy też demonicznych szachów, tracąc cenne figury włącznie z bydłem, plonami, rybami oraz wszystkimi pierworodnymi, nie wspominając o swoim własnym statusie, gdy raz po raz wychodziła na jaw jego słabość – teraz faraon chce więc po prostu zakończyć tę partię. Lecz w tej chwili to do Boga należy inicjatywa, aby poprowadzić lud i skierować go nie na północny-wschód, lecz na wschód bądź na południowy-wschód (wszystko zależy od tego, skąd w istocie rozpoczęli wędrówkę – w którym miejscu kazali im się osiedlić Egipcjanie – od czasu, gdy Izraelici zostali wtrąceni w niewolę, nie zamieszkiwali już tylko w jednej małej prowincji Egiptu zwanej Goszen).
Bóg ma plan. Bóg MÓWI: (przypuszczalnie sam do siebie, jako że w Torze Bóg ma w zwyczaju myśleć na głos) „lepiej nie prowadzić ich drogą morską, Via Maris, szlakiem handlowym biegnącym równolegle do wybrzeża Morza Śródziemnego. Jest to niewątpliwie dobrze rozwinięty szlak wyposażony w niezbędną infrastrukturę, jednak jest on dobrze strzeżony przez posterunki egipskie i wiedzie nieuchronnie przez El-Arisz (uważa się, że wadi to w tym przypadku „rzeka Egiptu”), zaś następnie prowadzi do Rafah i Gazy, krainy Filistynów! Nie, to nie jest dobry pomysł, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Lud jest niedoświadczony, słabo wyposażony, niewyszkolony i niezdolny do zmierzenia się z silnym, wrogo nastawionym wojskiem. Nie, lepiej będzie zamiast tego poprowadzić ich w stronę Morza Czerwonego, przez pustynię. Tak, tak będzie dobrze. O to, jak przeprowadzić ich przez ów akwen wody, będziemy się martwić później. Na razie po prostu ruszmy się z zaskoczenia tu i tu, tak by Egipcjanie nie domyślili się, jaki jest mój plan”. Ubarwiam tu nieco suchą narrację przedstawioną w Torze, przyznaję, ale tylko trochę. W kontekście tego wywodu nasuwa się wiele pytań, jak choćby: „Dlaczego Bóg nie mógł po prostu osłabić Filistynów i usunąć stwarzane przez nich zagrożenie, tak jak uczynił to wcześniej z Egipcjanami?”.
Lud Izraela wyruszył praktycznie nieprzygotowany, zaopatrzony tylko w nieco zapasów w postaci wypiekanych w pośpiechu cienkich krakersów (choć równie dobrze mogły to być rozmiękłe, na wpół-wypieczone pitot) i zapakowanych w biegu resztek pieczonej jagnięciny. Prowadzi ich człowiek, którego ledwo znają i który aż do owej chwili był bardzo niepopularny, gdyż przysporzył im tak wiele dodatkowej pracy i kłopotów, i który do tego wszystkiego potrzebuje jeszcze tłumacza, aby się z nimi komunikować, lecz cały czas mówi o jakimś niewidzialnym Bogu zwanym „JESTEM”, o którym nigdy wcześniej nie słyszeli, ale który najwyraźniej złożył jakieś obietnice ich pra-pradziadkom, które teraz – w końcu – mają wkrótce zostać spełnione. Izraelici poprosili przerażonych Egipcjan o oddanie im kosztowności i innych sprzętów, jednak – jako iż podróżują pieszo, muszą sami to wszystko nieść; nie dysponują wozami. Jest ich 600 000, to znaczy tylu jest samych mężczyzn (jeszcze niezorganizowanych we właściwe podgrupy plemienne oraz inne, dodatkowe grupy, ani też w oddziały wojskowe), nie wspominając o wszystkich ich żonach i potomkach oraz o tłumie oportunistów, którzy wykorzystali tę sposobność, aby uciec wraz z nimi – o eruw raw, „mnóstwie cudzoziemców” – oraz o stadach i trzodach, które trzeba prowadzić. Jako że minęło czterysta lat, odkąd ktokolwiek z nich – wyłączając Mojżesza – wypuścił się choćby na krok za wschodnią granicę, nie mają pojęcia, gdzie idą, nie mają też żadnego rozeznania w kwestiach kampanii geostrategicznych czy też logistyki. Są potomkami nomadów, lecz na przestrzeni stuleci przyzwyczaili się już do stabilizacji oraz do regularnej i zróżnicowanej diety, której odtąd będzie im brakować. Ryby, ogórki, czosnek i inne produkty (brzmi bardzo zdrowo!).
Najpierw wyruszają z Sukkot, a gdy docierają na skraj pustyni, rozbijają obóz w Etam. (W 33 rozdziale księgi Liczb znajdziemy nieco inną wersję ich dziennika podróży; stwierdza się tam, że po trzydniowym marszu obozowali również w Sukkot). Aż do tej chwili przebywali w Egipcie – teraz rozciąga się przed nimi jałowe pustkowie – przerażający widok. Bóg dysponuje jednak przydatnymi technologiami: świecącym słupem ognia, aby oświetlić im drogę nocą, gdyż nie będą się zatrzymywać, aby rozbić obóz – muszą cały czas iść – oraz słupem dymu w ciągu dnia. Nie ma czasu na odpoczynek – muszą cały czas maszerować.
Następnie w rozdziale 14 Bóg postanawia niespodziewanie, że Izraelici powinni zawrócić – mają się teraz skierować na północ i rozbić obóz nad morzem, przed „Ustami Chirot” [Pi-Hachirot] – być może był to przesmyk na wschód od „Pana Północy” [Baal Cefon] – są to nazwy miejsc, które w owym czasie musiały mieć jakieś znaczenie, choć obecnie nie mówią nam zbyt wiele. (Wciąż istnieje miejsce czy też punkt na mapie, na wschód od Kanału Sueskiego, zwany Bir Musa, „studniami Mojżesza”). Plan jest taki, że teraz faraon nabierze zbytniej pewności siebie i założy, że lud [Izraela] jest pogubiony i przestraszony – i w związku z tym zdecyduje się na ryzykowny krok. Nietrudno jest wywołać takie wrażenie, zważywszy iż lud JEST pogubiony, pełen wątpliwości i przestraszony! Zwłaszcza, gdy widzi w oddali kurz wzniecany przez rydwany potężnej i rozwścieczonej armii faraona. Nic dziwnego, że zdaniem faraona Izraelici znaleźli się w potrzasku i są zdani na jego łaskę. Oczywiście szykowany przez Boga rozwój wypadków jest mistrzowskim uderzeniem – właśnie w tym rozdziale lud przekona się, ku własnemu zdziwieniu, że przechodzi przez morze; zaś gdy armia egipska spróbuje ruszyć w jego ślady, przekona się, ku swojemu zdziwieniu, że została schwytana w bardzo mokrą pułapkę; Izraelici zobaczą, jak wroga armia wraz z końmi i rydwanami zostaje zgładzona, a zwłoki Egipcjan wypływają na ląd na wschodnim brzegu – lecz jednocześnie zdadzą sobie też sprawę, że choć zostali uratowani przed rzezią, to nie ma już drogi powrotnej przez morze, na powrót ku zachodowi. Jest to dramatyczna historia, tak niezwykle dramatyczna, że właśnie do niej będzie nawiązywać duża część późniejszych opisów przymierza i liturgii. Bóg będzie nieustannie przypominał Izraelitom: „Ja jestem Bogiem, który wyprowadził was z Egiptu – nie zapominajcie o tym!”. (Niestety, Bóg będzie musiał im o tym wciąż przypominać, ilekroć będą rozpaczać, zbuntują się lub po prostu o tym zapomną).
Najprawdopodobniej niewielu spośród was interesuje się jakoś szczególnie tematem szlaków, jakie wybrała armia osmańska, aby zaatakować Egipt przez Półwysep Synajski w 1915 roku czy też szczegółami dotyczącymi dróg i możliwości zaopatrzenia się w wodę w różnych porach roku. Tak się zaś składa, że ja nie tak dawno temu poszukiwałem właśnie takich informacji i muszę stwierdzić, że kwestie związane z transportem, zaopatrzeniem, szansami na przeżycie oraz geografią pozostały w dużej mierze niezmienione, czy było to kilka tysięcy, czy też zaledwie sto lat temu. Właśnie to mam na myśli wspominając o uczuciu fascynacji. Armie przychodzą i odchodzą, lecz podstawowe kwestie takie jak: „gdzie znajdują się góry? Gdzie są doliny? Gdzie są studnie i rzeki?” pozostają takie same.
Gdy świętowanie i śpiew dobiegły już końca, w rozdziale 15 Izraelici mierzą się z nieubłaganą potrzebą znalezienia wody – tym bardziej, że część odkrytej przez nich wody jest gorzka, słonawa, niezdatna do picia. Bóg pokazuje Mojżeszowi, jak zapewnić czystą wodę pitną i obiecuje, że jeśli tylko Izraelici będą przestrzegać pewnych podstawowych zasad higieny, zostaną im oszczędzone choroby, na które cierpią Egipcjanie. W 1915 roku armia brytyjska musiała filtrować wodę z Egiptu doprowadzaną do Synaju, aby zapobiec szerzeniu się bilharcjozy, choroby oczu często występującej w Egipcie i wywoływanej znajdującymi się w wodzie mikroorganizmami…. Następnie w rozdziale 16 wyczerpują się zapasy jedzenia i Izraelici zaczynają potrzebować żywności. Człowiek głodny to człowiek zdesperowany – nie zapominajmy, że powodem, dla którego Izraelici musieli w ogóle przybyć do Egiptu, był fakt nastania głodu w Erec Kanaan – a nikt nie chce przecież stanąć w obliczu perspektywy długiej, powolnej śmierci z głodu. Co ciekawe, Izraelici nie modlą się do Boga, lecz kierują narzekania pod adresem Mojżesza i Aharona i mówią, że woleliby, gdyby Bóg pozwolił im po prostu umrzeć wcześniej i szybciej, z pełnymi brzuchami. Mojżesz i Aharon oczywiście czują się mocno zagrożeni i chcieliby, aby Bóg dał pokaz swej boskiej mocy. Bóg w odpowiedzi zsyła mannę, „chleb z nieba” oraz, jako szczególny przysmak, mięso przepiórcze. To nie wszystko – Bóg ustanawia również rytm, tygodniowy rytm sześć-plus-jeden, czy też „jeden-dwa-trzy-cztery-pięć-SZEŚĆ-przerwa-jeden-dwa-trzy…”, w ramach którego niebiańskie pożywienie będzie dostarczane bezpłatnie we wszystkie dni za wyjątkiem siódmego – w ramach rekompensaty szóstego dnia będą otrzymywać podwójną porcję. Na tym etapie nie pojawia się żaden konkretny opis szabatu jako pewnej abstrakcji, ustanowionej na pamiątkę Stworzenia czy też wyzwolenia – takie wykładnie pojawią się dopiero później – ale faktycznie lud został nauczony liczenia, a następnie doświadczył nowej, obcej mu koncepcji – czegoś nie do pomyślenia dla niewolników – dnia wolnego.
Jak na ironię, choć Bóg martwił się, że Izraelici nie są w istocie gotowi na zbrojny konflikt z Filistynami, wkrótce po tym, jak skończyli świętować swoje cudowne ocalenie, zostają zaatakowani przez Amalekitów i muszą się bronić. Jednak do tego czasu ich morale zdążyło się już poprawić – a poza tym wiedzieli, że nie mają drogi powrotu.
Co roku podczas Pesach czytamy o wydarzeniach, które doprowadziły do wypuszczenia Izraelitów [z Egiptu] oraz śpiewamy o cudzie Morza Czerwonego i o mannie, jednak ogólnie rzecz biorąc najczęściej koncentrujemy się na wydarzeniach związanych z plagami, zaś tylko w mniejszym stopniu na owych pierwszych, wczesnych, bolesnych i pełnych niepokoju dniach wolności, które upłynęły na ustanawianiu nowych struktur i nowego rytmu oraz na uświadamianiu sobie, iż wolność niesie z sobą obowiązki i że życie w grupie wymaga dyscypliny, zaś jednostki będą musiały narzucić sobie samodyscyplinę.
Od tego czasu powstało wiele narodów, ku czemu impulsem bywała rewolucja, wojna domowa albo też bunt przeciwko okupantowi; narody te szybko się przekonywały, że po początkowych zwycięstwach, wymachiwaniu flagami i paradach pojawia się potrzeba wykarmienia ludności, zapewnienia czystej, zdatnej do picia wody oraz świadczeń medycznych, zadbania o podstawowe kwestie higieny, wdrożenia ustalonego porządku i tak dalej. Izraelitom trzeba też będzie powiedzieć, żeby rozkładali swoje namioty w rzędach, żeby wykopali latryny poza obozem, ustanowili hierarchiczny system sądowy oraz ogólnie aby zbudowali „społeczeństwo obywatelskie”. Mityczne, romantyczne opowieści o heroicznej walce z prześladowcami zatrzymują się często na etapie wymachiwania flagami – pomijają zaś wszelkie wzmianki o pojawiającej się następnie konieczności pochowania ciał oraz ratowania rannych i otoczenia ich opieką – nie wspominając już o potrzebie zatroszczenia się o straumatyzowanych ludzi oraz o tych, którzy zostali okaleczeni na resztę życia, o potrzebie pocieszenia pogrążonych w żałobie i zastąpienia tych, którzy polegli. W rosnących w siłę nacjonalizmach, które szerzą się w dzisiejszej Europie, obserwujemy na nowo powrót do romantycznej nostalgii oraz niebezpieczeństwo zignorowania lekcji, jakich nauczyły nas minione konflikty – że potrzeba zaledwie minut, żeby zburzyć miasto, którego zbudowanie zajęło dziesięciolecia, iż potrzeba tylko sekundy na zabicie osoby, która potrzebowała dekad, aby dorosnąć. Niebezpieczeństwo związane z WSZYSTKIMI muzeami przedstawiającymi dzieje dowolnej wojny jest takie, że często lekceważą one okres pokoju poprzedzający konflikt oraz czas przeznaczony na odbudowę i odnawianie, jaki konieczny jest po zakończeniu wojny – o ile będzie w ogóle co odbudowywać. Tak długo, jak będziemy wpadać w tę pułapkę, istnieje zagrożenie, że ważne lekcje zostaną zapomniane – ponownie. Zwiedziłem wiele muzeów przedstawiających losy wojen; wszystkie pokazują dwu- lub trójwymiarowe plakaty, teksty i eksponaty, we wszystkich przewidziane są jednak również stołówki, toalety i ogrzewanie. Żadne z muzeów, jakie kiedykolwiek odwiedziłem, nie zdecydowało się jednak nigdy rozpylić smrodu gnijących zwłok w którejś z sal wystawowych, aby uczynić wystawę bardziej realistyczną. Zastanawiam się, dlaczego?
Wspomnę teraz o dwóch ważnych aspektach, które dotąd pominąłem. Po pierwsze, Bóg zdaje się szukać sposobu, aby Izraelici dotarli tam, gdzie sobie to umyślił, lecz by ominęli przy tym potencjalny konflikt z Filistynami. Filistyni nie zostaną zniszczeni tak, jak Egipcjanie – Izraelici po prostu obejdą ich z boku, kierując się na południe, i z czasem wejdą do Erec Israel od wschodu, a nie od południowego zachodu. Po początkowej, rozpaczliwej obronie przed Amalekitami Izraelici następnie spędzą 38 lat na Synaju, w którym to okresie nie wdadzą się w żadną większą wojnę, nie będą poświęcać czasu na szkolenia wojskowe i nie będą szukać żadnych kłopotów. Nie stworzą zawodowej armii ani kasty wojowników, choć mężczyźni należący do określonej grupy wiekowej uznawani są za podlegających obowiązkowi służby wojskowej, z której zwolnieni są tylko kapłani.
Po drugie – gdy Izraelici opuszczają Egipt, zabierają z sobą coś bardzo, bardzo ważnego: zmumifikowane szczątki Józefa (Wj 13, 19). Jest to w moim przekonaniu fascynujący fakt – choć Józef przed śmiercią wyraźnie poprosił, aby zakonserwować jego ciało i przechowywać je w przenośnym pojemniku oraz by lud zabrał je z sobą, gdy wyruszy w drogę ku ziemi przyobiecanej ich przodkom (zostało to opisane pod koniec 50 rozdziału księgi Rodzaju), to niesamowite jest, że po kilku stuleciach Izraelici faktycznie byli w stanie dotrzymać tej obietnicy; nie informuje się nas nigdzie, kto opiekował się szczątkami Józefa – być może to rodzina jego syna Efraima przekazywała ową wiedzę, owo zobowiązanie, z pokolenia na pokolenie – nie wiemy też, gdzie je przechowywano. Wiemy tylko, że nie były one w międzyczasie otaczane czcią. Wydaje się, że w Egipcie każdy chciał mieć grób czy też grobowiec – za wyjątkiem Józefa, którego życzeniem było odłożyć pochówek, aż nadejdzie właściwy czas i jego ciało będzie można zabrać w odpowiednie miejsce. Ktoś musiał nawet powiedzieć o tym Mojżeszowi, który sam, jako że dorastał oddzielony od swojego ludu, nie miał się oczywiście nigdy jak dowiedzieć o tym uświęconym zadaniu….
Ma to bardzo ważne znaczenie symboliczne, gdyż oznacza, że nawet jeśli Izraelici nie mają rzeczywistego pojęcia o Bogu ani o przymierzu z Abrahamem i o złożonej mu obietnicy, to niemniej są jednak świadomi, iż MAJĄ przodka, który przybył skądś ze wschodu i który kiedyś, gdy nadejdzie odpowiedni czas, będzie chciał zostać tam z powrotem zabrany (gdziekolwiek owo „tam” się znajduje). Świadczy to o tym, iż wierzą, że odpowiedni czas w końcu KIEDYŚ NADEJDZIE. Oznacza to, że posiadają poczucie ciągłości i przeznaczenia. Księga Wyjścia rozpoczyna się od wzmianki o nowym faraonie, który „zapomniał o Józefie”; jednak Izraelici o nim nie zapomnieli i właśnie to sprawia, że istnieje podział pomiędzy tymi dwoma ludami.
Owym właściwym miejscem na pochówek będzie kawałek ziemi w Szechem, który kupił jego ojciec, Jakub – pamięć o tym fakcie również się zachowała – zaś właściwy czas nastanie po tym, jak Jozue, następca Mojżesza, dokończy podboju Ziemi [Obiecanej].
Na skutek przykazania zabraniającego nam sprawiać sobie obrazy jesteśmy ludem, który nie posiada ogromnych pomników wielkich bohaterów, zwykle przedstawianych, jak siedzą na koniu i wymachują mieczem, ani też pokaźnych malowideł obrazujących potężnych wojowników, zwykle stojących na ciałach zabitych przez siebie wrogów. Czynnikami jednoczącymi nas, Żydów, są natomiast świadomość wspólnej historii i przeznaczenia oraz – co być może w tym wszystkim najważniejsze – poczucie odpowiedzialności, zarówno jednostkowej jak i wspólnotowej. W trudnych czasach, w jakich znalazły się obecnie niektóre narody europejskie (z których wiele popełnia błąd, gdy w poszukiwaniu rozwiązań spogląda raczej wstecz aniżeli przed siebie), wciąż możemy się wiele nauczyć z rozdziałów Tory opisujących pewne ważne aspekty zdarzenia, które określamy po prostu mianem jecijat Micrajim, czyli wyjściem z Egiptu.
Szabat Szalom,
Rabin dr Walter Rothschild
Tłum.: Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply