Nasz Dzień Pojednania rozpoczynamy od dziwnej prośby, która dostępna jest nawet w różnych wersjach i która wywołała wiele nieporozumień, nie wspominając już o wrogości ze strony tych, którzy zawsze szukają wymówek, aby okazać wrogość. Modlitwa Kol Nidre jest skierowaną do Boga prośbą, aby przebaczył albo te grzechy, które popełniliśmy w minionym roku – bądź też te grzechy, które dopiero popełnimy w roku nadchodzącym – składając obietnice i biorąc na siebie zobowiązania, które następnie złamaliśmy – lub które dopiero złamiemy. Pierwsza wersja tej prośby zdaje się być „uniwersalną formułą”, za pomocą której usiłujemy wymazać dawne długi – a przynajmniej długi natury moralnej; zaś druga wersja zdaje się przypominać wystawianie samemu sobie czeku in blanco (jeśli ktokolwiek z was pamięta jeszcze, czym były czeki!), dzięki któremu przyznajemy samym sobie nieograniczony limit kredytowy, tak abyśmy nie musieli się już poważnie martwić aż do końca roku – a może nawet i dłużej – bo zawsze możemy przecież powtórzyć tę czynność jeszcze raz, czyż nie?
Dla osób chcących wierzyć, że Żydzi zawsze łamią złożone przez siebie obietnice, modlitwa ta stanowi doskonały dowód potwierdzający ich przeświadczenie; i na pierwszy rzut oka faktycznie tak jest, nawet jeśli – jak mamy się często okazję przekonać – również wszyscy inni łamią swoje obietnice. Fakt ten nie może być jednak dla nas usprawiedliwieniem.
Istnieje wystarczająco dużo artykułów i komentarzy na temat różnych wersji Kol Nidre; większość rabinów jest zdania, iż miało to być w zamierzeniu rozwiązanie pozwalające tym, którzy z dowolnego powodu oddalili się od wiary, na nowo do niej powrócić i zostać przyjętym do kongregacji, nawet jeśli oni sami bądź ich przodkowie się od niej odsunęli, zostali zmuszeni do przyjęcia chrztu, opuścili swoje żydowskie domy bądź stali się tułaczami w świeckim czy też heretyckim świecie. Zgodnie z założeniem miała to być skierowana do Boga prośba o to, aby przebaczył nam, iż zaniedbaliśmy obietnice złożone właśnie Jemu, a nie innym ludziom. Rabini podkreślali, że podczas Dziesięciu Dni Pokuty, Aseret Jemej Tszuwa, każdy ma szansę spróbować naprawić to, co tylko można w zakresie zepsutych relacji i nadwyrężonego zaufania w kontaktach z innymi ludźmi; można spłacić długi, zwrócić pożyczki, naprawić to, co zostało zepsute, przywrócić to, co zostało utracone. Następnie w Jom Kipur mamy szansę uczynić to samo w odniesieniu do naszej relacji z Bogiem. Terminy hebrajskie używane w tym kontekście to: bejn Adam wemakom, a nie tylko bejn Adam wechawejro – między daną osobą i Bogiem, a nie tylko między daną osobą i innymi ludźmi.
To ważna koncepcja, chciałbym tu jednak zaproponować jej nieco udoskonaloną wersję. Wielu osobom dużą trudność sprawia sama koncepcja Boga; czy potrafimy jednak uwierzyć w nas samych?
A co z obietnicami, które składamy samym sobie? Z naszymi własnymi postanowieniami? Że będziemy bardziej dbać o nasze zdrowie, że będziemy bardziej wydajnie pracować, będziemy bardziej konsekwentni, zrzucimy nieco kilogramów, będziemy więcej ćwiczyć, uczyć się i modlić? Że będziemy wierni i lojalni?
Chciałbym podkreślić, że nie próbujemy osiągnąć stanu doskonałości. Ludzie nie są i nigdy nie będą „doskonali”; jesteśmy stworzeni w taki a nie inny sposób, w grę zawsze wchodzić będzie zmęczenie, choroby, rozmaite wydzieliny cielesne, przewrażliwienie, pokusy. Co więcej, teorie zakładające doskonałość są na wskroś niebezpieczne, wykluczają bowiem jakąkolwiek możliwość dalszego rozwoju. Przekonaliśmy się też wielokrotnie, że osobom, które wierzą w doskonałość i w „ulepszanie” innych, nigdy nie udaje się odnaleźć owej doskonałości, w związku z czym zaczynają nienawidzić innych ludzi, którzy w ich odczuciu „ponieśli porażkę”, „rozczarowali ich”, „nie docenili rangi celu i wizji” – usiłują ich więc zniszczyć. Są to dogmatyczni ideologowie, a nie ludzie cechujący się wiarą i tolerancją wobec ludzkiej różnorodności i ludzkiej słabości.
Bądźmy więc realistami. Nie staniemy się doskonali, ale MOŻEMY stać się lepsi. Nie ma wytłumaczenia dla popadania w apatię i mówienia: „Cóż, i tak nigdy nie uda mi się wystrzec wszystkich grzechów, więc po co w ogóle próbować?”. Nie! Każdy dzień przynosi nowe wyzwania; niektóre bywają trudniejsze od innych, jednak wszystkie stawiają nas w obliczu wyborów moralnych. Być może podejmiemy próbę samodoskonalenia się, krok po kroku – i czasem, miejmy nadzieję, uda nam się odnotować na tym polu sukces, niekiedy zdarzy nam się jednak ponieść porażkę; nieraz zaś nie tylko zaliczymy porażkę, lecz jeszcze cofniemy się na naszej drodze! W takich chwilach potrzebujemy zachęty, wsparcia i pomocy, aby spróbować na nowo.
Jeśli się nie mylę, to irlandzki dramatopisarz Samuel Beckett napisał:
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””]„Podjąłeś próbę?
Nie wyszło ci?
Nieważne,
Spróbuj jeszcze raz.
Znów ci nie wyjdzie.
Ale nie wyjdzie ci LEPIEJ”. *[/perfectpullquote]
Oto dobry cel, cel realistyczny, właśnie dlatego, że stawia przed nami tylko pewne ograniczone, a nie nieskończone żądania. Konfrontuje nas z pewnym wyzwaniem, lecz czyni to w sposób, z którym my, jako istoty ludzkie, jesteśmy w stanie sobie poradzić. Bądź powinniśmy być w stanie sobie poradzić. Wymaga to jednak zaakceptowania możliwości porażki, zanim jeszcze na dobre zabierzemy się do działania; wymaga to pogodzenia się z faktem, że być może nie uda nam się osiągnąć naszych celów, i to jeszcze zanim podejmiemy w ogóle jakiekolwiek działania w kierunku ich spełnienia. Wymaga to wykazania się skromnością – ale zarazem determinacją, aby uczynić wszystko, co w naszej mocy.
Jeśli będziemy rozpatrywać słowa modlitwy Kol Nidre właśnie w takim kontekście, to nabiorą one ważnego, aktualnego znaczenia i staną się pomocne.
W nadchodzących godzinach czeka nas wiele do zrobienia. Będziemy pościć (o ile nie uniemożliwią nam tego ważne względy zdrowotne), celowo starając się nie tyle stosować dietę i stracić na wadze, co po prostu nauczyć się obchodzić bez czegoś, skoncentrować się w mniejszym stopniu na naszych żołądkach, a bardziej na naszych duszach. Zważywszy iż nie jesteśmy do tego prawdopodobnie zbytnio przyzwyczajeni, początkowo będzie się to wiązać z pewnym dyskomfortem – podobnie jak w przypadku każdego innego rodzaju ćwiczeń, czy będą to ćwiczenia natury fizycznej czy też duchowej – lecz dyskomfort ten przeminie, a w każdym razie czas jego trwania będzie (dla nas) ograniczony.
Będziemy odmawiać wiele modlitw; niektóre z nich wyrecytujemy tylko raz, inne zaś będziemy powtarzać kilkukrotnie. Po co je powtarzamy? Niektóre przesłania nabierają większego znaczenia i są przyswajane jeszcze lepiej dzięki powtarzaniu, siła ich oddziaływania nie słabnie i nie powszednieją nam, lecz stają się częścią naszego sposobu myślenia – na przykład gdy zwracamy się do Awinu Malkenu, do „naszego Ojca, naszego Króla”. Słowa te przypominają nam, iż jesteśmy tylko dziećmi, iż jesteśmy tylko poddanymi, że choć współcześnie modne jest bycie dumnym z własnej autonomii i niezależności, to w rzeczywistości dalej pozostajemy śmiertelni i to nie my sami definiujemy nasze ograniczenia.
Będziemy mieli okazję czytać i myśleć, studiować i oddawać się kontemplacji. Będziemy mogli przyłączyć się do wspólnych śpiewów i czytań całej kongregacji, będą też jednak okazje do „wyłączenia się” i podążania tokiem własnych myśli, do przywołania własnych żali oraz wspomnień o rzeczach uczynionych i nieuczynionych – o rzeczach, które są na wskroś osobiste i które takimi powinny pozostać, którymi nie podzielimy się z żadnym innym człowiekiem – lecz tylko z samym sobą i Bogiem. Niekiedy będziemy odczytywać na głos wspólne wyznania: „Zgrzeszyliśmy, zawiedliśmy…” – a jako że czytamy je wspólnie, razem, w „pierwszej osobie liczby mnogiej”, unikamy tym samym osobistego upokorzenia, dając jednocześnie naszym językom i ustom możliwość wyrażenia tego, co czują nasze umysły.
Będzie też okazja zastanowić się nad tym, w jaki sposób działał system składania ofiar w dawnych czasach, jak również nad tym, co my sami – i w jaki sposób – bylibyśmy skłonni poświęcić i złożyć w ofierze.
Może się zdarzyć tak, że w momencie, gdy ten dzień będzie dobiegać końca, czyli właśnie o tej porze jutro wieczorem, będziecie mieć poczucie: „To wszystko mnie przerosło, nie skupiłem się wystarczająco, nie wyszedłem z tej próby zwycięsko – CHCIAŁEM się lepiej modlić i głębiej się zastanawiać. Chciałem wytrwać w stanie czuwania. Chciałem wszystko przeczytać”. Scenariusz ten jest dość prawdopodobny, nie ma się czym martwić. Jeśli w modlitwie Kol Nidre możemy dopatrzeć się jakiegoś znaczenia, to jest nim nauka otwartego przyznawania, że nie zawsze udaje się nam osiągnąć nasze cele – ale że przynajmniej cele te sobie postawiliśmy.
A w następnym roku – jeśli Bóg pozwoli – możemy spróbować jeszcze raz. Lepiej.
Chatima Towa.
Rabin dr. Walter Rothschild
* Przekład za wersją angielską (przyp. tłum.).
Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka
Leave a Reply